[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z tą ró\nicą, \e nie był czarny, lecz szmaragdowozielony,
haftowany w złociste ptaki. I podobnie jak wtedy nie miała na
sobie \adnych dodatkowych osłon, \adnej bielizny.
- Jesteś! - wykrzyknął uradowany na jej widok.
- Jestem, mój władco - odezwała się z figlarnym
uśmiechem, jednocześnie składając mu przesadnie niski
ukłon. - Czekam na ciebie w pustynnym obozie Beduinów,
dokładnie takim samym, jak prawdziwy, chocia\ niestety bez
wielbłądów. Chciałam je tu sprowadzić, ale Alice doszła do
wniosku, \e koszty byłyby niebotycznie wysokie, zupełnie jak
te góry dookoła. - Wskazała na otaczające dolinę strzeliste
wierzchołki.
Szejk uśmiechnął się.
- Dla kogoś, kto jak ja nie był w pustynnym obozie od
przeszło dziesięciu lat, ta dekoracja, jaką tu stworzyłaś, jest
wystarczająco sugestywna, nawet bez wielbłądów - stwierdził.
- A najbardziej sugestywny ze wszystkiego jest twój strój -
dodał, wpatrując się w przejrzysty niczym klarowna morska
woda szmaragdowy muślin, pod którym rysowały się
wdzięcznie kształty jej zgrabnego, smukłego ciała.
- To strój nało\nicy z królewskiego haremu - wyznała,
lekko się rumieniąc.
- Właśnie! Skoro ju\ się tak ubrałaś, to teraz pójdz w
moje ramiona - za\ądał. - I całuj mnie, Zaro, całuj, całuj,
całuj!
- Z przyjemnością, mój niecierpliwy władco. - Podbiegła
do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
Objął ją wpół i przyciągnął mocno do siebie. Złączyli się
wargami w namiętnym, gorącym pocałunku i trwali w tym
zespoleniu długo, bardzo długo. A\ w końcu oderwał usta od
jej warg i rozgorączkowany wyszeptał:
- Przejdzmy teraz do naszego namiotu. Tam będziemy
mogli pozwolić sobie na więcej, na znacznie więcej ni\ tutaj,
na oczach ludzi.
- Najpierw zjedzmy posiłek - zaproponowała i
poprowadziła go do ogniska.
Zasiedli przy ognisku, na rozesłanym bezpośrednio na
pustynnym piasku wielobarwnym dywanie. Zaczęli posilać się
egzotycznymi owocami i upieczonymi na ro\nie soczystymi
kawałkami mięsa, wybierając dla siebie nawzajem
najsmaczniejsze kąski. Płonące \ywiczne polana rytmicznie
trzaskały i pachniały niczym balsam, a płomienie ogniska
rozświetlały purpurowym blaskiem coraz głębszą ciemność
zapadającej stopniowo nocy.
W którymś momencie z oddali, z głębi obozowiska,
zaczęła dobiegać zmysłowa orientalna muzyka, wykonywana
na egzotycznych instrumentach przez specjalnie sprowadzony
na ten wieczór zespół.
- Cudownie grają - zauwa\ył szejk.
- Są te\ niezwykle atrakcyjne tancerki, potrafią wykonać
perfekcyjny taniec brzucha. Chcesz je zobaczyć? - zapytała go
Zara.
Pokręcił przecząco głową.
- Chcę zobaczyć tylko ciebie... całkiem nagą... w naszym
namiocie - szepnął. - I chcę cię wreszcie posiąść po tych
trzech nieskończenie długich dniach i jeszcze dłu\szych
samotnych nocach wyczekiwania.
Szejk zapalił nastrojową oliwną lampę i wprowadził Zarę
do namiotu. Stanęła pośrodku, w migotliwym świetle
niewielkiego płomienia, wyraznie zawstydzona, zakłopotana,
spłoszona.
- Boisz się? - spytał ją szejk.
- Tak. Nawet bardzo - szepnęła.
- Dlaczego, Zaro? - zdziwił się.
- Bo ta noc,.. Ta dzisiejsza noc mo\e wiele pomiędzy
nami zmienić. Bardzo wiele - wyjaśniła po chwili wahania.
- Dlaczego, Zaro? - powtórzył.
- Bo dotychczas byliśmy obydwoje wolni, niezale\ni, a ta
noc w pewien sposób nas połączy. Tego, co się pomiędzy
nami stanie, nie będzie mo\na ju\ potem ani cofnąć, ani
wymazać. To będzie taki... nieodwracalny... akt zespolenia -
wykrztusiła.
- Obawiasz się mnie? - zapytał szejk. - Mo\e z powodu
tych mro\ących krew w \yłach historii, jakie słyszałaś o mnie
w domu swego ojczyma, w Rahmanie?
- Tak - potwierdziła Zara, nie chcąc nadal kłamać. - W
domu ojczyma od dziecka słyszałam, \e jesteś
niebezpiecznym człowiekiem, zbrodniarzem, zabójcą, który
uciekł z kraju w niesławie.
- Nikogo nie zabiłem - zapewnił z powagą. - Mogę
przysiąc!
Spojrzała przenikliwie w jego czarne oczy. Nie opuścił
pałającego wzroku, patrzył jej prosto w twarz, odwa\nie,
dumnie, szczerze.
- Nie musisz przysięgać, wierzę ci - szepnęła.
- Dzięki!
- Nie musisz mi te\ dziękować.
- A mogę ci zadać pytanie?
- Jedno pytanie? - próbowała się upewnić, ogarnięta nagłą
falą niepokoju, \e szejk, zamiast gry miłosnej, podejmie
indagacje i zmusi ją do powiedzenia o sobie całej prawdy, a
zatem równie\ tego wszystkiego, co jednak chciała przed nim
ukryć.
- Na początek jedno - odpowiedział wymijająco.
- Proszę, pytaj - zgodziła się w obawie, \e sprzeciw z jej
strony tylko pobudzi jego dociekliwość. - Pytaj, o co tylko
chcesz.
- Jak to się stało, \e znalazłaś się w pałacu króla Hakema?
- Mój ojczym mnie tam wysłał - odparła.
- Po co? Chciał, \ebyś została moim urodzinowym
prezentem?
- Nie - zaprzeczyła Zara. - Chciał, \ebym została drugą
\oną króla.
Usłyszawszy te słowa, szejk Malik zmarszczył brwi.
Przypomniał sobie telefoniczną rozmowę z kuzynem i zaczął
kojarzyć w myślach pewne fakty. Jednak\e, starając się nie
formułować przedwcześnie wniosków idących zbyt daleko,
stwierdził tylko:
- Hakem zbyt kocha Rashę, \eby brać ślub z jakąkolwiek
inną kobietą.
- Bardzo ją kocha, wiem - przytaknęła Zara. - Mimo to
jego ślub z inną kobietą jest mo\liwy... w pewnych
okolicznościach.
- W jakich?
- Pod przymusem.
- Pod przymusem, powiadasz? - rzucił szejk, mru\ąc oczy
i wpatrując się podejrzliwie w jej zarumienioną pod wpływem
zakłopotania twarz. - A któ\ w Rahmanie mógłby, twoim
zdaniem, zmusić do czegokolwiek króla Hakema bin Abdul
Haidara?
Zara wzięła głęboki oddech.
- Kadar bin Abu Salman - odpowiedziała lakonicznie. -
Zarządca południowej prowincji.
Szejk Malik podszedł do niej i ujął ją lekko za ramiona.
- Jesteś jego córką? - zapytał.
- Jestem jego pasierbicą.
- Uciekłaś z pałacu Hakema?
- Tak, do ciebie, do Ameryki.
- W jaki sposób?
- Podstępem.
- Dlaczego?
- śeby nie sprawiać bólu Rashy, a satysfakcji Radarowi -
wyjaśniła. - I \eby nie pozwolić mojemu ojczymowi na
zdobycie zbyt wielkich wpływów na dworze króla Hakema.
Kadar przy swoich nadmiernie wybujałych politycznych
ambicjach na pewno nie wykorzystałby ich dla dobra kraju,
tylko dla zaspokojenia własnej niepohamowanej \ądzy
władzy.
- Więc poświęciłaś się dla Rahmanu?
- W jakimś sensie, podobnie, jak niegdyś ty.
- I poświęcasz się dla Rahmanu równie\ teraz?
- Teraz ju\ nie - odparła całkiem szczerze. - W ciągu tych
trzech dni, które spędziliśmy razem, obudziłeś we mnie...
- Po\ądanie? - podpowiedział jej, poniewa\ nagle
umilkła.
- Właśnie! - przytaknęła skwapliwie, by nie mówić
przedwcześnie o uczuciach i nie ujawniać szejkowi od razu
wszystkich tajemnic swojego serca. - Teraz nie muszę ju\ się
poświęcać, bo naprawdę cię pragnę.
- Jesteś tego w stu procentach pewna? - zapytał. - Bo jeśli
nie, to gotów jestem pohamować własną namiętność i
zrezygnować...
- Nie, Malik! - Nie pozwoliła mu nawet dokończyć. -
Jestem stuprocentowo pewna, \e cię pragnę! - krzyknęła w
uniesieniu. - Wez mnie w ramiona! Jestem twoja! Tylko... -
zawahała się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl