[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ją polubiła. To by jej pomogło - dodała już szeptem.
Oczywiście! - pomyślał.
- Nie ma mowy. Zobacz, jaki jest ogromny! - wykrzyknął Jack ostatkiem sił. Co się
działo z Annalise? Była jego podwładną, a podwładni słuchają szefów. - Kto będzie po
niej sprzątał? Zrujnuje mi ogród! Jest niezgrabna, będzie obijać się o meble w domu. A
tymczasem, nie wiem, czy zauważyłaś, ale ja mam w domu cenne antyki. Nie dość, że
nie mam czasu, jeszcze będę musiał opiekować się ogromnym kłopotliwym i niewycho-
wanym psem.
Annalise wzięła głęboki oddech. Czuła, że Jack zaczyna się łamać.
- Ja i Isabella będziemy ją wyprowadzać. Twój ogród będzie dla niej istnym rajem
na ziemi. Poza tym, widać, jak delikatnie postępuje z dzieckiem. Isabella będzie miała
przy sobie bliskÄ… istotÄ™. Szybciej siÄ™ zadomowi. Och, Jack, proszÄ™!
- Nawet się nie zmieści do mojego samochodu - powiedział Jack, słabnąc, jakby z
niedowierzaniem. Sam się sobie dziwił, że tak łatwo uległ Annalise i Isabelli. - Będę mu-
siał kupić nowy, w dodatku combi.
Znad karku psa rozległ się wesoły chichot Isabelli. Ona również wiedziała, jaką
Jack podjÄ…Å‚ decyzjÄ™.
Annalise uśmiechnęła się promiennie.
- W takim razie bierzemy psa? - zapytała.
- To nie jest pies.
- Słoń... pies... - Annalise wzruszyła ramionami. - Jest nasz?
Westchnął ciężko.
- Chyba nie mamy wyboru. Wygląda na to, że właśnie przygarnęliśmy Madam.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Patrząc wstecz, Jack miał od samego początku świadomość, że pojawienie się Ma-
dam wywróci ich życie do góry nogami. Pies został dobrze wychowany, ale był wyjąt-
kowo niezdarny.
- Będę winien Taye'owi fortunę za wszystkie naprawy - narzekał do Annalise,
sprzątając po rozbitym przez Madam wazoniku. - Ten jej ogon powinno się wpisać na
listÄ™ zakazanej broni.
- Nie oszukasz mnie, Mason - odrzekła Annalise, wrzucając ostatnie szkiełka do
kosza na śmieci. - Przyznaj się. Uwielbiasz Madam.
Rzucił okiem w kierunku salonu, gdzie Isabella siedziała na kanapie wtulona w
psa.
- To, co uwielbiam, to zmiany, jakie się dokonały w Isabelli, odkąd pojawił się ten
pies.
Annalise uśmiechnęła się i ku zaskoczeniu Jacka, jej oczy zaszkliły się.
- Rozkwitła, prawda?
- O tak. - Jack odczuwał cień żalu, że on nie był w stanie wpłynąć tak na siostrze-
nicę, ale i tak się bardzo cieszył. Isabella miała się coraz lepiej.
- Zleciłem też swojemu detektywowi odnalezienie owych młodych ludzi z jednego
z domków na plaży, którzy ją porzucili. Jak ich znajdę, zamierzam im wyjaśnić ich błędy
tak, by nigdy nie zapomnieli lekcji.
- To dobrze. - W głosie Annalise była bezwzględność, o jaką nigdy by jej nie po-
dejrzewał.
- Pewnie nie ma takiej szansy, żeby zmusić ich do jakiejś pracy na rzecz schroniska
dla zwierząt w ramach wolontariatu? Może to by im otworzyło oczy.
- Zaufaj mi. Znajdę sposób. - Jack skrzywił się. Nie chciałby być w skórze tych lu-
dzi. - Teraz muszę się skupić wyłącznie na tym, jak ocalić mój dom od tej czworonożnej
katastrofy.
Przygryzła wargę i zmarszczyła brwi.
- Co zamierzasz?
R
L
T
- Już to zrobiłem. - Jack zawsze wybiegał myślą daleko naprzód i nie dawał się za-
skoczyć przez rzeczywistość. - Poprosiłem Sue, swoją gospodynię, by zabrano większość
antyków z głównej, mieszkalnej części domu.
Annalise posłała mu dziwne spojrzenie.
- Te antyki gromadzone przez całe pokolenia Masonów? Chowasz je, bo Isabella
ma psa?
- Do diabła, tak. Zaufaj mi, to wszystkim wyjdzie na dobre. To miejsce nie jest
idealne dla dzieci, już nie mówiąc o psach. Powinienem był już dawno dostosować dom,
zanim Isabella się miała do mnie wprowadzić. - Jack wziął od niej kosz na śmieci i za-
niósł do kuchni. - Pamiętam, jak sam chodziłem pośród tych antyków na palcach, kiedy
jeszcze mieszkał tam dziadek. Bałem się, że jeśli głębiej odetchnę, mogę zepsuć ludwi-
kowską sofę czy przez przypadek pobrudzić perski dywan. To nie jest miejsce, gdzie ma-
ła dziewczynka mogłaby czuć się swobodnie.
- To prawda - zgodziła się z nim łagodnie Annalise.
Dziwny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Dziękuję, że stawiasz dobro dziecka najwyżej.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział, z lekka dotknięty. - Sądziłaś, że jest inaczej?
- Może na początku. - Wzruszyła ramionami. - Taką masz reputację, Jack. Niektó-
rzy mogliby sądzić, że samo zapewnienie Isabelli domu będzie stanowiło już zbyt wy-
magający obowiązek. Mniej wrażliwy facet oddałby ją w opiekę jakiejś niani i wrócił do
pracy, jakby nigdy nic.
Chłód ścisnął serce Jacka.
- Większość ludzi, którzy mnie znają, tego właśnie by się po mnie spodziewała.
Tak mnie wychował ojciec. - Czemu ona go takim nie postrzegała? Czy nie wyczuwała
w nim chłodu emocjonalnego, jego niezdolności do miłości? Musiał zapytać, dowiedzieć
się, jak ona go widzi. - Czemu sądzisz, że jestem inny?
Uśmiechnęła się. Jej oczy rozbłysły.
- Miałam okazję cię poznać. Wystarczyło spędzić z tobą trochę czasu, byś zapo-
mniał o swoim wizerunku. Już teraz mogę stwierdzić, że nie jesteś tak złym człowiekiem
- zażartowała Annalise.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
ją polubiła. To by jej pomogło - dodała już szeptem.
Oczywiście! - pomyślał.
- Nie ma mowy. Zobacz, jaki jest ogromny! - wykrzyknął Jack ostatkiem sił. Co się
działo z Annalise? Była jego podwładną, a podwładni słuchają szefów. - Kto będzie po
niej sprzątał? Zrujnuje mi ogród! Jest niezgrabna, będzie obijać się o meble w domu. A
tymczasem, nie wiem, czy zauważyłaś, ale ja mam w domu cenne antyki. Nie dość, że
nie mam czasu, jeszcze będę musiał opiekować się ogromnym kłopotliwym i niewycho-
wanym psem.
Annalise wzięła głęboki oddech. Czuła, że Jack zaczyna się łamać.
- Ja i Isabella będziemy ją wyprowadzać. Twój ogród będzie dla niej istnym rajem
na ziemi. Poza tym, widać, jak delikatnie postępuje z dzieckiem. Isabella będzie miała
przy sobie bliskÄ… istotÄ™. Szybciej siÄ™ zadomowi. Och, Jack, proszÄ™!
- Nawet się nie zmieści do mojego samochodu - powiedział Jack, słabnąc, jakby z
niedowierzaniem. Sam się sobie dziwił, że tak łatwo uległ Annalise i Isabelli. - Będę mu-
siał kupić nowy, w dodatku combi.
Znad karku psa rozległ się wesoły chichot Isabelli. Ona również wiedziała, jaką
Jack podjÄ…Å‚ decyzjÄ™.
Annalise uśmiechnęła się promiennie.
- W takim razie bierzemy psa? - zapytała.
- To nie jest pies.
- Słoń... pies... - Annalise wzruszyła ramionami. - Jest nasz?
Westchnął ciężko.
- Chyba nie mamy wyboru. Wygląda na to, że właśnie przygarnęliśmy Madam.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Patrząc wstecz, Jack miał od samego początku świadomość, że pojawienie się Ma-
dam wywróci ich życie do góry nogami. Pies został dobrze wychowany, ale był wyjąt-
kowo niezdarny.
- Będę winien Taye'owi fortunę za wszystkie naprawy - narzekał do Annalise,
sprzątając po rozbitym przez Madam wazoniku. - Ten jej ogon powinno się wpisać na
listÄ™ zakazanej broni.
- Nie oszukasz mnie, Mason - odrzekła Annalise, wrzucając ostatnie szkiełka do
kosza na śmieci. - Przyznaj się. Uwielbiasz Madam.
Rzucił okiem w kierunku salonu, gdzie Isabella siedziała na kanapie wtulona w
psa.
- To, co uwielbiam, to zmiany, jakie się dokonały w Isabelli, odkąd pojawił się ten
pies.
Annalise uśmiechnęła się i ku zaskoczeniu Jacka, jej oczy zaszkliły się.
- Rozkwitła, prawda?
- O tak. - Jack odczuwał cień żalu, że on nie był w stanie wpłynąć tak na siostrze-
nicę, ale i tak się bardzo cieszył. Isabella miała się coraz lepiej.
- Zleciłem też swojemu detektywowi odnalezienie owych młodych ludzi z jednego
z domków na plaży, którzy ją porzucili. Jak ich znajdę, zamierzam im wyjaśnić ich błędy
tak, by nigdy nie zapomnieli lekcji.
- To dobrze. - W głosie Annalise była bezwzględność, o jaką nigdy by jej nie po-
dejrzewał.
- Pewnie nie ma takiej szansy, żeby zmusić ich do jakiejś pracy na rzecz schroniska
dla zwierząt w ramach wolontariatu? Może to by im otworzyło oczy.
- Zaufaj mi. Znajdę sposób. - Jack skrzywił się. Nie chciałby być w skórze tych lu-
dzi. - Teraz muszę się skupić wyłącznie na tym, jak ocalić mój dom od tej czworonożnej
katastrofy.
Przygryzła wargę i zmarszczyła brwi.
- Co zamierzasz?
R
L
T
- Już to zrobiłem. - Jack zawsze wybiegał myślą daleko naprzód i nie dawał się za-
skoczyć przez rzeczywistość. - Poprosiłem Sue, swoją gospodynię, by zabrano większość
antyków z głównej, mieszkalnej części domu.
Annalise posłała mu dziwne spojrzenie.
- Te antyki gromadzone przez całe pokolenia Masonów? Chowasz je, bo Isabella
ma psa?
- Do diabła, tak. Zaufaj mi, to wszystkim wyjdzie na dobre. To miejsce nie jest
idealne dla dzieci, już nie mówiąc o psach. Powinienem był już dawno dostosować dom,
zanim Isabella się miała do mnie wprowadzić. - Jack wziął od niej kosz na śmieci i za-
niósł do kuchni. - Pamiętam, jak sam chodziłem pośród tych antyków na palcach, kiedy
jeszcze mieszkał tam dziadek. Bałem się, że jeśli głębiej odetchnę, mogę zepsuć ludwi-
kowską sofę czy przez przypadek pobrudzić perski dywan. To nie jest miejsce, gdzie ma-
ła dziewczynka mogłaby czuć się swobodnie.
- To prawda - zgodziła się z nim łagodnie Annalise.
Dziwny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Dziękuję, że stawiasz dobro dziecka najwyżej.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział, z lekka dotknięty. - Sądziłaś, że jest inaczej?
- Może na początku. - Wzruszyła ramionami. - Taką masz reputację, Jack. Niektó-
rzy mogliby sądzić, że samo zapewnienie Isabelli domu będzie stanowiło już zbyt wy-
magający obowiązek. Mniej wrażliwy facet oddałby ją w opiekę jakiejś niani i wrócił do
pracy, jakby nigdy nic.
Chłód ścisnął serce Jacka.
- Większość ludzi, którzy mnie znają, tego właśnie by się po mnie spodziewała.
Tak mnie wychował ojciec. - Czemu ona go takim nie postrzegała? Czy nie wyczuwała
w nim chłodu emocjonalnego, jego niezdolności do miłości? Musiał zapytać, dowiedzieć
się, jak ona go widzi. - Czemu sądzisz, że jestem inny?
Uśmiechnęła się. Jej oczy rozbłysły.
- Miałam okazję cię poznać. Wystarczyło spędzić z tobą trochę czasu, byś zapo-
mniał o swoim wizerunku. Już teraz mogę stwierdzić, że nie jesteś tak złym człowiekiem
- zażartowała Annalise.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]