[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niego. - Ja już wszystko wiem, Guy. Profesor był twoim ojcem, prawda?
Skinął głową. Z głośników popłynął kolejny komunikat, powodując, że
oboje drgnęli.
- Może wyjdziemy na zewnątrz - zaproponował Guy, wskazując obrotowe
drzwi.
- Naprawdę spózniłeś się na samolot?
- Chyba tak. - Wzruszył ramionami. - Nic się nie stało, polecę jutro.
RS
92
Madison zignorowała bolesne ukłucie rozczarowania. I tak powinna się
cieszyć, że może się z nim pożegnać. Zaczekała, aż Guy wezmie bagaż, po
czym wyszli na dwór.
- Kiedy się dowiedziałeś?
- Dwa lata temu. - Odetchnął głęboko. - Matka początkowo twierdziła, że
nie wie, kto jest moim ojcem. Dopiero niedawno przyznała się, że jako
stażystka pracowała za granicą. Tam poznała Gerarda. A ja jestem owocem
ich romansu.
- Profesor wiedział, że ma syna?
- Nie. On też dowiedział się o tym niedawno.
Bardzo chciał, żebyśmy nadrobili stracony czas. Niestety, Yvonne nie
chciała o tym słyszeć. Czuła się zagrożona i oszukana, choć w czasach, gdy
Gerard miał romans z moją matką, nawet go jeszcze nie znała.
- Teraz rozumiem, dlaczego profesor tak bardzo się cieszył, że będziecie
razem pracowali.
- Najpierw musiał przekonać Yvonne, że z tego powodu nikomu nie stanie
się żadna krzywda, jeśli on i ja poznamy się lepiej - wyznał. - W końcu
zgodziła się, żebym został waszym konsultantem, ale tylko na sześć miesięcy.
- Jak to?
- Po prostu. Nie życzy sobie, żebym tu był.
- Przecież ona nie ma prawa zmuszać cię do wyjazdu. - Madison nie
posiadała się z oburzenia.
- To nie takie proste, jak myślisz - odparł przygnębiony. - Pamiętasz, jak
poprosiła mnie o chwilę rozmowy po zebraniu?
- Tak. Czy coś się wtedy wydarzyło?
- Owszem. Yvonne zagroziła, że jeśli nie wyjadę, nie da ani centa na
stypendium.
- Czy ona postradała zmysły?! - Madison miała wrażenie, że śni jakiś
koszmarny sen.
- Nie wiem, może. W każdym razie obiecałem jej, że zrezygnuję z
ubiegania się o posadę ordynatora. Nie chciałem, żeby z mojego powodu
upadł projekt, któremu mój ojciec poświęcił całe życie.
- Przecież nie możesz tak łatwo się poddać, musisz walczyć. Ta kobieta nie
ma prawa wymagać, żebyś zrezygnował z pracy, z budowania, swojej kariery.
- Urwała, nagle niepewna, czy powinna powiedzieć to, co leży jej na sercu.
- Ze mnie... - dokończyła cicho.
RS
93
- Przecież ty nie chcesz ze mną być - przypomniał, patrząc jej prosto w
oczy. - Może zresztą masz rację. Może faktycznie nigdzie nie zagrzeję dłużej
miejsca. Widocznie mam to w genach. Spójrz na moją matkę...
- Ty lepiej spójrz na swojego ojca - przerwała mu. - Masz połowę jego
genów, a on nigdy nie poddałby się bez walki - oznajmiła z naciskiem. - To
nieprawda, że nie chcę z tobą być. Jak myślisz, po co tu przyjechałam?
- %7łeby się pożegnać? Niecierpliwie otarła łzę z policzka.
- Błagać cię, żebyś został. Kiedy powiedziałam, że nie jesteś odpowiednim
opiekunem dla Emily, próbowałam się w ten sposób bronić. Guy, jestem
pewna, że będziesz wspaniałym ojcem... - Zakryła dłonią usta, przerażona
własną odwagą.
- Mam to potraktować jak oświadczyny? - Pierwszy raz od bardzo dawna
zobaczyła jego uśmiech.
- Jeśli chcesz...
- A ty?
- Ja przede wszystkim chcę, żebyś powiedział Yvonne, że nie pozwolisz się
szantażować. Powiedz jej, że nigdzie się stąd nie ruszysz!
- Nie mogę! - jęknął. - Madison, przecież nie musimy tu mieszkać, możemy
przeprowadzić się do innego miasta. Ja naprawdę nie chcę, żeby z mojego
powodu nie spełniło się marzenie mojego ojca.
- Ale ja nie chcę stąd wyjeżdżać - oświadczyła.
- Mam tu pracę, którą kocham i dom, o który tak długo walczyłam. Nie
zrezygnuję z tego z powodu kaprysu Yvonne.
- Rozumiem. - Zrezygnowany sięgnął po plecak.
- Nic nie rozumiesz! - zawołała. - Jeśli będziemy razem, niewykluczone, że
kiedyś się stąd wyprowadzimy. Ale na pewno nie dlatego, że ktoś ma takie
widzimisię.
- Ty nic nie rozumiesz! - On też krzyczał. - Jeśli jej ustąpię, będzie można
uratować życie tysiąca ludzi.
- A myślałeś o tym, jak w tej sytuacji zachowałby się twój ojciec? -
zapytała, świadoma, że dotyka niezwykle delikatnych spraw. - Uważasz, że
dałby się zaszantażować? Nie zapominaj, że jesteś jego synem. I zawsze nim
będziesz, bez względu na to, co myśli o tym Yvonne.
Guy milczał.
- Musisz z nią porozmawiać - przekonywała. - Jeśli chcesz, pójdziemy do
niej razem. Powiemy jej, że jeśli nie ufunduje stypendium, zniszczy
największe marzenie człowieka, którego przecież bardzo kochała.
RS
94
- Dobrze, a co będzie potem?
- Potem? Potem pojedziemy do domu. - Ani przez chwilę nie zastanawiała
się nad odpowiedzią. Miała pewność, że stoi przed nią mężczyzna, któremu
może zaufać.
A właściwie, którego może pokochać.
- Pojedziemy do domu - ciągnęła po chwili - i porozmawiamy z moją córką.
Najpierw muszę trochę ją przygotować, bo przecież nie mogę, tak po prostu
wejść do jej pokoju i powiedzieć: kochanie, to jest mężczyzna...
- Z którym zamierzam spędzić resztę życia - dokończył za nią. Z jego
twarzy zniknął wreszcie wyraz niepewności i napięcia.
- Właśnie!
RS
95
EPILOG
- Masz mdłości? To po tych tabletkach.
Guy wszedł do łazienki, choć Madison wolałaby, by zostawił ją samą. Po
sześciu miesiącach bycia razem wciąż pragnęła być dla niego nieco
tajemnicza - czego absolutnie nie dało się osiągnąć, klęcząc przy muszli
klozetowej.
- Już wychodzę. - Skrzywiła się i opłukawszy twarz wodą, zerknęła na
tabletki przeciw malarii leżące przy umywalce. - Już mi lepiej - westchnęła,
kładąc się na łóżku obok Guya, który przyjrzał jej się z niepokojem. - Zrobiło
mi się trochę niedobrze.
- Nie martw się, wkrótce przejdzie - zapewnił.
- Niestety, nie można nie brać tych leków. Moim zdaniem lepsze one niż
malaria. Musisz pamiętać, żeby brać je jeszcze miesiąc po powrocie do domu
- dodał.
Madison zauważyła, że mówiąc to, rozejrzał się po sypialni. Po ich
wspólnej sypialni, będącej częścią ich wspólnego domu. Domu, o który tak
ciężko walczyła. I który, odkąd zamieszkał w nim Guy, stał się wreszcie
domem prawdziwym.
Zauważyła, że Guy przygląda się wypchanym plecakom i innym bagażom
leżącym na podłodze. Minę miał nietęgą, z czego wywnioskowała, że bodaj
po raz pierwszy w życiu żałuje, iż musi wyjeżdżać.
Niestety, podróż była nieunikniona. Marzenie Gerarda zaczęło nabierać
realnych kształtów. W związku z tym Madison i Guy mieli wsiąść następnego
dnia do samolotu i udać się z dwutygodniową wizytą do ośrodka doraznej
pomocy medycznej, który niebawem miał zostać przekształcony w szpital z
prawdziwego zdarzenia. Jadąc, zabierali ze sobą pierwszą partię leków i
sprzętu.
- A jak Emily? - zapytał Guy, przerywając milczenie. - Kiedy wczoraj
rozmawialiśmy o wyjezdzie, miałem wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.
Może jednak z nią zostaniesz? Na pewno pojedziemy tam jeszcze nieraz.
- Emily da sobie radę - zapewniła go. - Już się cieszy, że spędzi dwa
tygodnie u dziadków, którzy będą ją nieprzytomnie rozpieszczać. Poza tym
obiecałam jej, że następnym razem ją zabierzemy. Chciałabym, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
niego. - Ja już wszystko wiem, Guy. Profesor był twoim ojcem, prawda?
Skinął głową. Z głośników popłynął kolejny komunikat, powodując, że
oboje drgnęli.
- Może wyjdziemy na zewnątrz - zaproponował Guy, wskazując obrotowe
drzwi.
- Naprawdę spózniłeś się na samolot?
- Chyba tak. - Wzruszył ramionami. - Nic się nie stało, polecę jutro.
RS
92
Madison zignorowała bolesne ukłucie rozczarowania. I tak powinna się
cieszyć, że może się z nim pożegnać. Zaczekała, aż Guy wezmie bagaż, po
czym wyszli na dwór.
- Kiedy się dowiedziałeś?
- Dwa lata temu. - Odetchnął głęboko. - Matka początkowo twierdziła, że
nie wie, kto jest moim ojcem. Dopiero niedawno przyznała się, że jako
stażystka pracowała za granicą. Tam poznała Gerarda. A ja jestem owocem
ich romansu.
- Profesor wiedział, że ma syna?
- Nie. On też dowiedział się o tym niedawno.
Bardzo chciał, żebyśmy nadrobili stracony czas. Niestety, Yvonne nie
chciała o tym słyszeć. Czuła się zagrożona i oszukana, choć w czasach, gdy
Gerard miał romans z moją matką, nawet go jeszcze nie znała.
- Teraz rozumiem, dlaczego profesor tak bardzo się cieszył, że będziecie
razem pracowali.
- Najpierw musiał przekonać Yvonne, że z tego powodu nikomu nie stanie
się żadna krzywda, jeśli on i ja poznamy się lepiej - wyznał. - W końcu
zgodziła się, żebym został waszym konsultantem, ale tylko na sześć miesięcy.
- Jak to?
- Po prostu. Nie życzy sobie, żebym tu był.
- Przecież ona nie ma prawa zmuszać cię do wyjazdu. - Madison nie
posiadała się z oburzenia.
- To nie takie proste, jak myślisz - odparł przygnębiony. - Pamiętasz, jak
poprosiła mnie o chwilę rozmowy po zebraniu?
- Tak. Czy coś się wtedy wydarzyło?
- Owszem. Yvonne zagroziła, że jeśli nie wyjadę, nie da ani centa na
stypendium.
- Czy ona postradała zmysły?! - Madison miała wrażenie, że śni jakiś
koszmarny sen.
- Nie wiem, może. W każdym razie obiecałem jej, że zrezygnuję z
ubiegania się o posadę ordynatora. Nie chciałem, żeby z mojego powodu
upadł projekt, któremu mój ojciec poświęcił całe życie.
- Przecież nie możesz tak łatwo się poddać, musisz walczyć. Ta kobieta nie
ma prawa wymagać, żebyś zrezygnował z pracy, z budowania, swojej kariery.
- Urwała, nagle niepewna, czy powinna powiedzieć to, co leży jej na sercu.
- Ze mnie... - dokończyła cicho.
RS
93
- Przecież ty nie chcesz ze mną być - przypomniał, patrząc jej prosto w
oczy. - Może zresztą masz rację. Może faktycznie nigdzie nie zagrzeję dłużej
miejsca. Widocznie mam to w genach. Spójrz na moją matkę...
- Ty lepiej spójrz na swojego ojca - przerwała mu. - Masz połowę jego
genów, a on nigdy nie poddałby się bez walki - oznajmiła z naciskiem. - To
nieprawda, że nie chcę z tobą być. Jak myślisz, po co tu przyjechałam?
- %7łeby się pożegnać? Niecierpliwie otarła łzę z policzka.
- Błagać cię, żebyś został. Kiedy powiedziałam, że nie jesteś odpowiednim
opiekunem dla Emily, próbowałam się w ten sposób bronić. Guy, jestem
pewna, że będziesz wspaniałym ojcem... - Zakryła dłonią usta, przerażona
własną odwagą.
- Mam to potraktować jak oświadczyny? - Pierwszy raz od bardzo dawna
zobaczyła jego uśmiech.
- Jeśli chcesz...
- A ty?
- Ja przede wszystkim chcę, żebyś powiedział Yvonne, że nie pozwolisz się
szantażować. Powiedz jej, że nigdzie się stąd nie ruszysz!
- Nie mogę! - jęknął. - Madison, przecież nie musimy tu mieszkać, możemy
przeprowadzić się do innego miasta. Ja naprawdę nie chcę, żeby z mojego
powodu nie spełniło się marzenie mojego ojca.
- Ale ja nie chcę stąd wyjeżdżać - oświadczyła.
- Mam tu pracę, którą kocham i dom, o który tak długo walczyłam. Nie
zrezygnuję z tego z powodu kaprysu Yvonne.
- Rozumiem. - Zrezygnowany sięgnął po plecak.
- Nic nie rozumiesz! - zawołała. - Jeśli będziemy razem, niewykluczone, że
kiedyś się stąd wyprowadzimy. Ale na pewno nie dlatego, że ktoś ma takie
widzimisię.
- Ty nic nie rozumiesz! - On też krzyczał. - Jeśli jej ustąpię, będzie można
uratować życie tysiąca ludzi.
- A myślałeś o tym, jak w tej sytuacji zachowałby się twój ojciec? -
zapytała, świadoma, że dotyka niezwykle delikatnych spraw. - Uważasz, że
dałby się zaszantażować? Nie zapominaj, że jesteś jego synem. I zawsze nim
będziesz, bez względu na to, co myśli o tym Yvonne.
Guy milczał.
- Musisz z nią porozmawiać - przekonywała. - Jeśli chcesz, pójdziemy do
niej razem. Powiemy jej, że jeśli nie ufunduje stypendium, zniszczy
największe marzenie człowieka, którego przecież bardzo kochała.
RS
94
- Dobrze, a co będzie potem?
- Potem? Potem pojedziemy do domu. - Ani przez chwilę nie zastanawiała
się nad odpowiedzią. Miała pewność, że stoi przed nią mężczyzna, któremu
może zaufać.
A właściwie, którego może pokochać.
- Pojedziemy do domu - ciągnęła po chwili - i porozmawiamy z moją córką.
Najpierw muszę trochę ją przygotować, bo przecież nie mogę, tak po prostu
wejść do jej pokoju i powiedzieć: kochanie, to jest mężczyzna...
- Z którym zamierzam spędzić resztę życia - dokończył za nią. Z jego
twarzy zniknął wreszcie wyraz niepewności i napięcia.
- Właśnie!
RS
95
EPILOG
- Masz mdłości? To po tych tabletkach.
Guy wszedł do łazienki, choć Madison wolałaby, by zostawił ją samą. Po
sześciu miesiącach bycia razem wciąż pragnęła być dla niego nieco
tajemnicza - czego absolutnie nie dało się osiągnąć, klęcząc przy muszli
klozetowej.
- Już wychodzę. - Skrzywiła się i opłukawszy twarz wodą, zerknęła na
tabletki przeciw malarii leżące przy umywalce. - Już mi lepiej - westchnęła,
kładąc się na łóżku obok Guya, który przyjrzał jej się z niepokojem. - Zrobiło
mi się trochę niedobrze.
- Nie martw się, wkrótce przejdzie - zapewnił.
- Niestety, nie można nie brać tych leków. Moim zdaniem lepsze one niż
malaria. Musisz pamiętać, żeby brać je jeszcze miesiąc po powrocie do domu
- dodał.
Madison zauważyła, że mówiąc to, rozejrzał się po sypialni. Po ich
wspólnej sypialni, będącej częścią ich wspólnego domu. Domu, o który tak
ciężko walczyła. I który, odkąd zamieszkał w nim Guy, stał się wreszcie
domem prawdziwym.
Zauważyła, że Guy przygląda się wypchanym plecakom i innym bagażom
leżącym na podłodze. Minę miał nietęgą, z czego wywnioskowała, że bodaj
po raz pierwszy w życiu żałuje, iż musi wyjeżdżać.
Niestety, podróż była nieunikniona. Marzenie Gerarda zaczęło nabierać
realnych kształtów. W związku z tym Madison i Guy mieli wsiąść następnego
dnia do samolotu i udać się z dwutygodniową wizytą do ośrodka doraznej
pomocy medycznej, który niebawem miał zostać przekształcony w szpital z
prawdziwego zdarzenia. Jadąc, zabierali ze sobą pierwszą partię leków i
sprzętu.
- A jak Emily? - zapytał Guy, przerywając milczenie. - Kiedy wczoraj
rozmawialiśmy o wyjezdzie, miałem wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.
Może jednak z nią zostaniesz? Na pewno pojedziemy tam jeszcze nieraz.
- Emily da sobie radę - zapewniła go. - Już się cieszy, że spędzi dwa
tygodnie u dziadków, którzy będą ją nieprzytomnie rozpieszczać. Poza tym
obiecałam jej, że następnym razem ją zabierzemy. Chciałabym, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]