[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaprosić na wesele brata i już ma ich wszystkich na głowie!
- To Nikowi zawdzięczasz umiejętność dobierania wina
- domyślnie rzekł Jordan.
NauczyÅ‚ jÄ… znacznie wiÄ™cej. Zawsze byÅ‚a w niego wpa­
trzona, nawet jeszcze parę miesięcy temu. Choć dzieli ich
siedemnaście lat, nigdy nie próbował jej zbyć. Bawił się
z nią, gdy była dzieckiem, pomagał w lekcjach, odwiedzał,
gdy studiowała w Anglii. Zawsze mogła na niego liczyć. Nie
tylko na opiekÄ™, ale także na czuÅ‚y gest i dobre sÅ‚owo. Po­
magał jej poradzić sobie z nieszczęśliwą miłością, uciszał
żal, ocierał łzy.
Kiedy to się zmieniło? I dlaczego?
Odpowiedz zna aż za dobrze. Nigdy nie zapomni tego
nieszczęsnego dnia, kiedy jej życie przewróciło się do góry
nogami, na zawsze...
- Stazy, dlaczego pÅ‚aczesz? - wyszeptaÅ‚ Jordan, pochy­
lając się nad nią troskliwie. Otarł jej łzy z policzka. - Nic nie
mów, jeśli to zbyt bolesne. - Wyjął kieliszek z drżącej dłoni
dziewczyny, postawił na stoliku. Usiadł obok niej na kanapie,
czule ujął jej dłonie w obie ręce. - Nie chcę, by było ci
przykro.
Podniosła na niego mokre od łez oczy.
- To czego ode mnie chcesz? - wydusiła cicho.
ZamknÄ…Å‚ oczy, powoli przygarnÄ…Å‚ jÄ… do siebie.
- WolÄ™ pokazać niż cokolwiek mówić - wyszeptaÅ‚, od­
szukujÄ…c jej usta.
I naraz wszystko siÄ™ zmieniÅ‚o, jak za dotkniÄ™ciem czaro­
dziejskiej różdżki - Stazy zarzuciła mu ręce na szyję i objęła
mocno, jakby od dawna czekała na ten moment. Z żarem
oddała pocałunek. Opadli na kanapę spleceni uściskiem,
oszołomieni i szczęśliwi, zapominając nagle o wszystkim
wokół, upojeni sobą i swoją bliskością.
Instynktownie poddawaÅ‚a siÄ™ jego pieszczotom, z ra­
dosnym zdumieniem odkrywajÄ…c nie znane dotÄ…d dozna­
nia, otwierające się raje, niecierpliwie pragnąc poznać je
do koÅ„ca, doÅ›wiadczyć ich nieprzebranej sÅ‚odyczy i piÄ™k­
na aż po kres, aż do utraty tchu; podÅ›wiadomie, lecz z oÅ›le­
piającą pewnością przeczuwając, że to dopiero początek
drogi, że tuż za zakrÄ™tem czekajÄ… kolejne Cudowne zasko­
czenie, nowe wrażenia przesłaniające wszystko, co do tej
pory znaÅ‚a, przerastajÄ…ce jej najÅ›mielsze, najdziksze ma­
rzenia.
- Nie! - Chrapliwy okrzyk Jordana wyrwał ją z błogiego
rozmarzenia. Jeszcze nie caÅ‚kiem przywrócona do rzeczywi­
stoÅ›ci, popatrzyÅ‚a na niego nieprzytomnie. SzarpnÄ…Å‚ siÄ™, w je­
go oczach przemknął dziwny cień. Wstał gwałtownie, cofnął
się i podszedł do okna.
Nic z tego nie rozumiała. Przed chwilą byli ze sobą tak
blisko, pewnie zbyt blisko dla niego, domyśliła się, widząc
jego, zwróconą do okna, zaciętą twarz.
PodpiÄ™ty do poÅ‚owy lambrekin zwisaÅ‚ smÄ™tnie, dopeÅ‚nia­
jąc obrazu żałości. Czy to możliwe, że ledwie kilka godzin
temu stała na krześle, upinając go na karniszu? Wydaje się,
że od tamtej chwili minęły lata. Zresztą, co to ma teraz za
znaczenie, pomyślała z rezygnacją.
- Stazy, ja nie jestem tym - nieoczekiwanie odezwał się
Jordan. Miał zmieniony głos, nie patrzył na nią. Stał sztywno
wyprostowany, odwrócony, z rękami w kieszeniach.
PoczuÅ‚a siÄ™, jakby jÄ… ktoÅ› uderzyÅ‚. Nie musiaÅ‚a siÄ™ zasta­
nawiać, o kim mówił, domyśliła się od razu. Ale przecież
wcale nie spodziewała się, że...
- Nie chcę nim być - dodał chłodno. - Zachowaj swą
niewinność dla innego.
Usiadła, obciągnęła sukienkę. Rumieńce, jakie jeszcze
przed chwilą różowiły jej policzki, zniknęły. Nie chce jej!
- No powiedz coÅ› wreszcie! - zniecierpliwiÅ‚ siÄ™, odwra­
cając się i mierząc ją płonącym wzrokiem.
Co miałaby powiedzieć? %7łe jest właśnie tym mężczyzną,
którego pragnie? %7łe po tym, co się stało, już nie istnieje dla
niej żaden inny? Nie może tego wyznać, kiedy jest taki zły.
Pozostaje jedno...
Podniosła się. Na szczęście nawet się nie zachwiała.
- Dobranoc, Jordan - rzekła cicho.
- Słucham? - powiedział niecierpliwie, pochmurniejąc.
- Dobranoc - powtórzyła z wymuszonym spokojem, bo
w środku wszystko w niej drżało. - Dziękuję za kolację
i spotkanie z Marilyn, jest naprawdÄ™ urocza - dopowiedzia­
ła, odzyskując kontrolę nad sobą. Potem, gdy już będzie
sama, pozwoli sobie na rozpacz, nie teraz.
- Do diabła z Marilyn! - parsknął. - Stazy, nie chcę cię
skrzywdzić...
- Już to powiedziałeś - ucięła, za wszelką cenę pragnąc
ukryć ból, jaki jej sprawiÅ‚. - Widać nie jest Å‚atwo po­
zbyć siÄ™ cnoty! - dodaÅ‚a, odruchowo odgarniajÄ…c niesfor­
ne loki.
Twarz mu pociemniała.
- Nie powinnaś tak do tego podchodzić - żachnął się.
- Gdzieś tam - machnął ręką na ciemniejące za oknem mia-
sto -jest ktoś, kto na pewno doceni twoją niewinność, kogo
nią uszczęśliwisz.
- Zaczynasz mówić jak Nik - docięła mu, chcąc go ukarać.
Sposępniał. Dopiekła mu do żywego.
- Więc może czasem, powinnaś go posłuchać!
- Wezmę to sobie do serca - skrzywiła się. Ruszyła do
wyjścia.
- Dokąd się wybierasz?! - zawołał za nią.
Dziewczyna odwróciła się wolno, popatrzyła na niego.
- Do siebie. I do własnego łóżka - dodała z naciskiem.
Zacisnął mocno usta, mięsień na policzku zadrgał mu
nerwowo.
- A co z twoją pracą? - zapytał grobowym tonem.
- Z moją pracą? Chyba nie chcesz, bym teraz kończyła
upinanie lambrekinu? - zapytała, udając, że nie wie, o co mu
chodzi. Nie ma zamiaru rezygnować, niech się nie łudzi. Nie
tylko z powodu pieniędzy, choć one też się liczą.
- Bardzo zabawne. Dobrze wiesz, że nie o to pytałem.
Wzruszyła ramionami, choć w środku czuła, że umiera.
- W przeciwieÅ„stwie do ciebie zawsze oddzielam obo­
wiÄ…zki od przyjemnoÅ›ci. A jak sam powiedziaÅ‚eÅ›, tego dru­
giego już więcej nie będzie. Więc spokojnie dokończę, co
rozpoczęłam.
Jeszcze mocniej zacisnÄ…Å‚ usta.
- A jeśli ja zrezygnuję? - Widziała, że jest wściekły.
- Czy to znaczy, że Hunterowie nie dotrzymują umów? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl