[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie sprawę, jak jego męska duma może ucierpieć przez docinki kolegów.
Na szczęście, krótko po rozmowie z nim wpadli do niej Toby i Shannona, którzy
właśnie wrócili z Portland i chcieli opowiedzieć o ślubie siostry. Przynieśli ze sobą trochę
zdjęć, przede wszystkim takich, na których było widać kompozycje kwiatowe. Susan spisała
się fantastycznie. Wyczarowała z jej orchidei i innych kwiatów istne cuda.
Kiedy już zdali relację ze ślubu i przyjęcia weselnego, Sandra opowiedziała im o
swoim problemie z samochodem.
- Toby... - Shannona popatrzyła błagalnie na swojego chłopaka.
- Co takiego?
- Wiesz, jak mi się podoba samochód Sandry. -Wszystkim dziewczynom podobają się
garbusy - powiedział Toby. - Macie pewnie fioła na punkcie tej dekadenckiej Europy.
- Toby... - powtórzyła Shannona cichutkim słodkim głosikiem.
- Co? Też byś chciała garbusa?
- Tylko na ten weekend. Zamień się z Sandrą. Zakryty pikap nadawał się idealnie do
przewożenia kwiatów, ale Sandra uważała, że Toby, idąc z nią na bal, robi już dla niej
wystarczająco dużo, i nie śmiała prosić go o więcej.
Wcale nie musiała, załatwiła to za nią Shannona. Tak więc w sobotę o szóstej rano,
wraz z Roseanne, która spała u niej tej nocy, wyruszyły do Salem.
Wystawa okazała się nie taka jak ta w Seattle, na której była z dziadkiem przed kilku
laty. Zwłaszcza pawilon z orchideami nie prezentował się tak imponująco.
- Masz najładniejszą ekspozycję - powiedziała z dumą Roseanne, kiedy porozkładały
kwiaty.
Sandra nie zwiedziła wprawdzie jeszcze całego pawilonu, ale te stoiska, które
widziała, rzeczywiście prezentowały się o wiele skromniej.
Przez pierwsze kilka godzin nie było wielu zwiedzających, dopiero po południu zaczął
się intensywniejszy ruch. Większość ludzi przychodziła, żeby oglądać kwiaty, tylko nieliczni
kupowali, ale Sandra chętnie rozmawiała z każdym, kto zatrzymywał się przy jej orchideach,
odpowiadała na pytania, udzielała rad, no i, oczywiście, z radością przyjmowała
komplementy.
%7ładen z tych komplementów nie ucieszył jej jednak tak, jak słowa chłopaka, który
zatrzymał się przy jej stoisku w niedzielę, niecałą godzinę przed zamknięciem wystawy.
Obie były znużone siedzeniem bez ruchu, Sandra miała już trochę dosyć
odpowiadania na te same pytania, czekały więc tylko, aż minie szósta i będą mogły zapa-
kować niesprzedane kwiaty i wrócić do Eugene.
Pawilon powoli pustoszał. Roseanne poszła po coś do picia. I właśnie wtedy pojawił
się ten chłopak.
Był może w wieku Sandry, może trochę starszy. Wysoki szatyn, przystojny, ale nie z
tych, którzy całe dnie spędzają na boisku albo w siłowni. Przez chwilę w milczeniu
przyglądał się jej roślinom.
Zauważyła, że najbardziej interesują go nie okazy przyciągające uwagę większości
zwiedzających - efektowne, o krzykliwych barwach i fantazyjnych kształtach - lecz te, które
stanowiły przedmiot jej największej dumy, ponieważ ich uprawa wymagała najwięcej troski.
Najdłużej wzrok chłopaka zatrzymał się na drobnych kwiatach z rodzaju Restrepia.
Ich dwa podłużne płatki były zrośnięte w ten sposób, że tworzyły kształt łódeczki.
- Mógłbym kupić tę Restrepię dodsoni? - zapytał. Była zdumiona, nie tyle faktem, że
chce kupić tę roślinę, na którą mało kto zwrócił dotąd uwagę, ile tym, że zna jej nazwę. W
doniczki z orchideami najczęściej wzbudzającymi zainteresowanie zwiedzających powtykała
małe tabliczki z nazwą i ceną. Przy tej, na której zatrzymał się jego wzrok, nie było takiej
informacji.
Zaskoczona i wdzięczna, że docenił kwiat, w uprawę którego włożyła tyle pracy, o
mało mu go nie sprzedała. Opamiętała się jednak w porę.
- Przykro mi, ale właśnie tego nie mogę się pozbyć. Dopiero za dwa, trzy miesiące
okaże się, czy te, które udało mi się rozmnożyć, zakwitną, więc na razie...
- Szkoda - powiedział, po czym uśmiechnął się i dodał: - Ale rozumiem cię. Na twoim
miejscu też bym jej nie sprzedał. - Rozejrzał się po stoisku. - Sama je wszystkie
wyhodowałaś?
Wahała się przez chwilę. Wszystkie orchidee, które przywiozła na wystawę, wyrosły
już po śmierci dziadka, zatem jej odpowiedz nie była nadużyciem.
-Tak.
- To wspaniale.
- Dzięki.
- Mówisz, że może mogłabyś mi ją sprzedać za trzy miesiące, tak? - Wrócił wzrokiem
do Restrepii dodsoni.
- Jeśli będę miała szczęście - odparła. Dostrzegła wracającą Roseanne, ale
przyjaciółka, widząc, że Sandra rozmawia z nieznajomym chłopakiem, zrobiła znaczącą
minę, wycofała się i zniknęła między stoiskami.
- Myślisz, że to jest kwestia szczęścia? - zapytał.
- Czasami tak. Robisz wszystko tak jak trzeba, wydaje ci się, że nie popełniłeś
żadnego błędu, a potem nagle, nie wiadomo z jakiego powodu, roślina usycha albo nie chce
zakwitnąć.
- Pewnie masz rację - przyznał. - Mnie się to też czasem zdarza. - No więc jeśli
będziesz miała szczęście i wszystkie twoje Restrepie dodsoni pięknie zakwitną? To co?
- To wtedy będę mogła ci je sprzedać.
- Hmmm... Za dwa, trzy miesiące, mówisz... Skinęła głową.
- Tylko jak mam się z tobą skontaktować? Mieszkasz w Salem?
- Nie, w Eugene.
- Ooo! - Popatrzył na nią, unosząc brwi. - To się świetnie składa, bo ja studiuję w
Eugene.
Sandra poczuła, że serce zaczyna jej bić w przyśpieszonym tempie. Ostatni raz czuła
się tak ponad rok temu, tego dnia, gdy po raz pierwszy umówiła się z Christopherem na
randkę. Przeczuwała wtedy, że do tego dojdzie, i nie mogła się doczekać, kiedy to wreszcie
nastąpi.
Podobnie teraz, przeczuwała, że nieznajomy poprosi ją o numer telefonu albo adres e-
mailowy, ale przeżywała chwilę niepewności. Bardzo długą chwilę niepewności.
Ledwie się powstrzymała przed westchnieniem ulgi, gdy chłopak zapytał:
- Mogłabyś mi dać jakieś namiary na siebie, żebym mógł się z tobą skontaktować za te
dwa, trzy miesiące?
- Jasne. - Wyjęła z kieszeni komórkę, nacisnęła kilka guzików i kiedy na ekraniku
pojawił się jej numer, podsunęła ją chłopakowi.
Właśnie kiedy to robiła, w przejściu między stoiskami pokazała się Roseanne. Tym
razem, zanim znów zniknęła, dała przyjaciółce jakieś niewyrazne znaki, z których tylko jeden
- podniesiony kciuk - wydał się Sandrze w miarę zrozumiały.
Po chwili rozległ się sygnał jej komórki. Zamierzała odebrać, ale chłopak ją
powstrzymał.
- To tylko ja - powiedział. - Chciałem się upewnić, że dobrze wstukałem twój numer.
Kamień spadł jej z serca. Kilka minut wcześniej przemknęła jej bowiem przez głowę
niepokojąca myśl, że chłopak może go zle zapisać. Teraz, jeśli nie odezwie się za dwa albo
trzy miesiące, będzie miała przynajmniej pewność, że po prostu zapomniał o niej i o jej
Restrepii dodsoni.
17
W poniedziałek po wystawie Sandra właśnie oddawała Toby'emy kluczyki od jego
samochodu, gdy zadzwoniła jej komórka. Pomyślała, że myli ją wzrok, kiedy na ekraniku
ukazał się napis: Restrepia dodsoni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl