[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powietrze. Wykonując akrobację, podpierał się całą swoją wiedzą o Formie Piątej
- Djem So. Przeskoczył Shak'Wetha, opadając po spirali przez zacinający śnieg,
wylądował mu za plecami i momentalnie się obrócił, wyprowadzając cięcie na
wysokości gardła, licząc na to, że tym jednym atakiem zakończy pojedynek.
Shak'Weth zaśmiał się ironicznie i z szyderczym wyrazem twarzy zbił uderzenie.
Zamachnął się na Trace'a i tym razem Jedi poczuł palący ból, gdy miecz świetlny
przepalił jego płaszcz i tunikę, sięgając klatki piersiowej. Krople krwi zrosiły
śnieg i zniknęły.
- To zbyt łatwe, Jedi. - Fechmistrz opierał się o popękany, na wpół zawalony
kamienny mur, przygotowując się do ataku. - A teraz z tobą skończę.
Gdy pochylił się do przodu, przez potrzaskany mur sięgnęła ku niemu para rąk,
chwytając go za gardło i ciągnąc do tyłu. Uderzając o popękane kamienie,
Shak'Weth wypuścił z dłoni miecz świetlny. Tracę obserwował, jak w dziurze
pojawia się upiornie blada, wrzeszcząca twarz o obnażonych zębach, która
przysysa się do prawego policzka Mistrza Sithów i jego oka i wgryza mu się w
twarz.
Tracę cofnął się o krok, trzymając przed sobą miecz świetlny i przypatrując się,
jak stworzenie wciąga Shak'Wetha na swoją stronę ściany, gdzie będzie mogło
łatwiej go pożreć. Z rozszarpanego gardła Mistrza Sithów trysnęła fontanna krwi,
znacząc smugami ścianę, śnieg i lód, cały świat malując na czerwono. Stworzenie
za ścianą podniosło głowę i wtedy Tracę dostrzegł jego oczy - pozbawione wyrazu
i iskry życia, choć niegdyś musiały należeć do człowieka, i to młodego. Studenta
Sithów, nastolatka. Co tu się wydarzyło?
Siorbiąc głośno, stworzenie ponownie zanurzyło usta w czerwonym kielichu o
nierównych brzegach, który swego czasu służył Shak'Wethowi za prawy oczodół.
Przerwało na chwilę i wydało z siebie przenikliwy, zawodzący krzyk, do którego
dołączyły po chwili kolejne - zbyt wiele, by je zliczyć, łącząc się we
Strona 48
joe Schreiber - Czerwone żniwa.txt
wszechobecnym trenie.
Noc była ich pełna.
ROZDZIAA 27
wybieg
Zo i Tulkh musieli się pochylić, wbiegając do podłużnej, przypominającej tunel
budowli. Aowca nagród przystanął i uniósł głowę, wąchając powietrze, jakby jego
uwagę zwrócił jakiś niesprecyzowany zapach.
- Co to było? - zapytała Zo, spoglądając w kierunku, z którego przybiegli. Siła
eksplozji była tak wielka, że własny głos słyszała jakby z oddali i miała
wrażenie, że miękki wosk zatkał jej uszy.
- Turbolaser - burknął Tulkh. - Ciężka artyleria.
- To sprawka Scabrousa, prawda? - dopytywała się Zo. - Szuka nas.
Nawet jeśli Whiphid usłyszał pytanie, to i tak całkowicie je zignorował; po
chwili ruszył przed siebie, zapuszczając się głębiej w śmierdzące zakamarki
budynku. Zo z ociąganiem poszła w jego ślady. Jej głowę nadal zaprzątały
niedawne ataki - ze strony laserowego działa, które wystrzeliło spod ziemi i ten
poprzedni, jeszcze straszniejszy, w którym wrzeszczące truposze próbowały ich
pożreć.
- Orchidea - powiedziała sobie, z braku lepszego punktu zaczepienia.
Tulkh nie odezwał się i nie przerwał marszu. Z każdym krokiem wokół nich coraz
mocniej śmierdziało.
- Tylko dzięki niej byłam w stanie z nimi walczyć. Dzięki temu, jak Scabrous
wykorzystał ją w swoim eksperymencie.
Wydaje mi się, że teraz jest w ich ciałach. Powiedziałam jej, żeby zaczęła
rosnąć. Ale... - Zo pokręciła głową. - Już jej nie ma. Nie odpowiada mi. Może
nie żyje. !, Whiphid odpowiedział burknięciem:
- Skończyłaś?
, - Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć, w jaki sposób nas wtedy uratowałam. W
końcu to ty się dopytywałeś.
- Niepotrzebnie.
- Naprawdę? - zapytała. - Ojej, w takim razie przepraszam. Może trzeba się było
zastanowić, zanim mnie porwałeś i zaciągnąłeś na planetę pełną żywych trupów.
Whiphid się nie odezwał.
- A swoją drogą, to gdzie teraz idziemy?
- Poszukamy schronienia. Przeczekamy burzę. A rano wrócę na statek.
Rozmowa się urwała. Zo przyłapała się na tym, że niemal podświadomie sięga do
myśli łowcy nagród, ostrożnie poszukując wskazówki co do celu ich podróży. Jej
zdolności telepatyczne nie sprawdzały się zbyt dobrze na innych niż roślinne
formach życia, ale umysł Whiphida był niczym otwarta księga. Prawdę mówiąc, to
od środka nie różnił się wiele od sali z trofeami na jego statku, gdzie
odzyskała przytomność: było to miejsce przesiąknięte śmiercią, prawdziwa wystawa
dawnych zdobyczy i groteskowych trofeów. Niektóre z nich należały do obcych
gatunków, z jakimi nie miała wcześniej do czynienia. Inne do ludzi. Wszystkie
łączył wspólny wyraz bólu, desperacji i bezradności, które towarzyszyły im w
chwili, gdy łowca nagród zadawał ostateczny cios. Jego umysł zamienił się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl