[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wojna zazwyczaj sprzyja handlowi, ale wojna totalna uniemo\liwiła pływanie po towar
dla walczących stron...
- Bo wszystkie walczyły?
- Właśnie. I wszystkie państwa, biorące udział w wojnie, cierpiały głód... Handel
zanikł. Nie zapominaj, \e Hanza handlowała na wielką skalę polskim zbo\em. A my
mieliśmy trzy powa\ne wojny ze Szwecją, łącznie z osławionym "potopem"... W 1601
roku do Bergen zawitało jeszcze kilkaset statków hanzeatyckich. W 1640 roku było ich
ju\ tylko 10... W 1629 roku odbył się zjazd hanzeatycki. Ale na kolejny trzeba było
czekać a\ do roku 1669... Kilka miast utrzymywało jeszcze przez jakiś czas wzajemne
związki, ale niebawem i to się rozpadło. Zabrakło woli współdziałania, która wcześniej
spajała wszystko do kupy... Dlatego byłem szczerze zaskoczony słysząc, \e Peter
Hansvaritson wpadł na pomysł restauracji Hanzy i nawet zdołał pozyskać licznych
zwolenników...
- "Srebrna Aania" - mruknąłem. - Kiedyś tu cumowała...
Zatrzymaliśmy się przed kamienicą, w której kiedyś mieszkał Gunar Gunarson.
- Mo\e gdzieś wśród belek tkwi to, czego bezskutecznie będziemy szukali w Lubece -
mruknąłem. - A mo\e i nie.
122
Pan Samochodzik zadarł głowę i popatrzył na rzezbiony łeb jelenia.
- Chyba tu - mruknął. - To jak wskazówka... Masz ze sobą aparat? Cyknij mi to na
pamiątkę...
Cofnąłem się kilka kroków i wkręciłem teleobiektyw. Pokręciłem nim, regulując
ostrość. I wtedy to zobaczyłem. Oko rzezby było o ton jaśniejsze ni\ reszta. W kąciku
oka zwierzęcia widać było zielonkawą plamkę. Wyglądała jak łza. Opuściłem aparat i
zamiast tego uniosłem do oka lornetkę. Pan Samochodzik zauwa\ył moje podniecenie,
ale milczał, czekając na wynik oględzin.
- Co tam widzisz? - zapytał wreszcie.
- Oko rzezby dosztukowano z drewna innego koloru - powiedziałem. - Osadzone jest
chyba za pomocą malutkiego, mosię\nego zawiasiku. Bardzo zaśniedziałego.
- Czy\by? - zdumiał się - Nie, to niemo\liwe... - wyjął z kieszeni telefon komórkowy i
zadzwonił.
- Sven? Nie, jeszcze nie wyjechaliśmy. Potrzebujemy ciebie i Marcusa. Czekamy koło
kamienicy z głową jelenia. I zabierzcie ze sobą drabinę. Tak, zwykłą drabinę, tak ze
sześć metrów długości.
Nie minęło dziesięć minut, a przed starym kupieckim kantorem zatrzymał się
samochód. Wysiedli z niego Marcus, Sven i Patrick.
Marcus wbiegł do sklepu załatwić z właścicielem, Magda przyprowadziła Wiewiórkę.
- Jak wam się udało? - zapytał zadyszany.
- Na razie jeszcze nic się nie udało - powiedziałem. - ale chyba jest szansa...
Marcus wyszedł ze sklepu razem z Maxem. Przystawiliśmy drabinę do drewnianej
ściany i zręcznie wdrapałem się na górę. Drewno kiedyś kilkakrotnie zanurzono we
wrzącym wosku, aby zabezpieczyć je przed wilgocią. Z bliska widać było jednak
siateczkę pęknięć. Przed laty ktoś pociągnął rzezbę pokostem.
Wyjąłem z kieszeni nó\ myśliwski i ostro\nie usunąłem resztki lakieru z zagłębienia
wokoło oka.
- Głowa była z dębowego drewna, a uzupełnienie jest z bukowego - powiedziałem. -
Pewnie Gunarson dobrał bardzo starannie barwę, ale minęło 250 lat i widać ró\nice
koloru i faktury... - wpuściłem trochę preparatu smarującego w zaśniedziały zawiasik.
Był dobrze ukryty, gdyby nie to, \e drewno pod wpływem mrozów trochę się
wykruszyło, nigdy nie zdołałbym go dostrzec z dołu.
Podwa\yłem klapkę no\em i wło\yłem dłoń do otworu. Po chwili wyciągnąłem
skórzany mieszek. Nic więcej w dziurze nie było.
Zamknąłem klapkę i zszedłem na dół. Weszliśmy do sklepu (na szczęście nie było
klientów) i tam dopiero rozmotałem rzemyk i wytrząsnąłem zawartość na blat. Zielony
kamień wielkości talara i gruby na palec zabrzęczał cicho o szkło. Pan Samochodzik ujął
w dłoń lupę. Obejrzał go uwa\nie.
- To jest to - powiedział - Bardzo stara robota.
- A ja bym chciał jeden procent depozytu - odezwał się właściciel sklepu. -
Ostatecznie to moja rodzina to przechowała. Jeden procent od tych miliardów to te\
znacząca suma.
A wiec i on słyszał o depozycie!
Sven obiecał mu jeden procent.
- No, panowie, my tu gadu gadu, a tam nam zamkną bank - powiedział, spoglądając na
zegarek.
123
Wsiedliśmy do samochodów (a pomieściliśmy się ledwo ledwo) i ruszyliśmy z piskiem
opon przez miasto. Zatrzymaliśmy się przed wyło\onym kamieniem frontonem banku.
Wtargnęliśmy do środka całą grupą, a\ ochroniarze popatrzyli na nas zaskoczeni. Du\a
sala wyło\ona marmurem, stare, drewniane boksy, w których siedzieli kasjerzy. Widać
było, \e to stary, solidny bank.
- Poprosimy kierownika - zwrócił się Sven do panienki siedzącej za okienkiem. Po
chwili nadszedł powa\ny mę\czyzna w garniturze.
- Chcemy sprawdzić stan rachunku - wyjaśnił.
- Rachunku? - brwi kierownika uniosły się do góry.
- Tego rachunku - Sven poło\ył mu na dłoni Oko Jelenia.
- Tu jest kwit - Marcus wyciągnął z teczki nieco zetlały papier.
- Panowie pozwolą - wykonał zachęcający gest, zapraszając nas na zaplecze. -
Przepraszam, pani oczywiście tak\e dopiero teraz spostrzegł Magdę.
Weszliśmy do sporej sali, zastawionej szafami pancernymi. Przy stole były krzesła, ale
Poniewa\ nie starczyłoby ich dla wszystkich, stanęliśmy wokoło. Kierownik otworzył
jeden z sejfów i wydobył z niego bardzo starą, skórzaną teczkę.
Wewnątrz były jakieś po\ółkłe papiery oraz odcisk w laku.
Porównał go bardzo starannie z pieczęcią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Wojna zazwyczaj sprzyja handlowi, ale wojna totalna uniemo\liwiła pływanie po towar
dla walczących stron...
- Bo wszystkie walczyły?
- Właśnie. I wszystkie państwa, biorące udział w wojnie, cierpiały głód... Handel
zanikł. Nie zapominaj, \e Hanza handlowała na wielką skalę polskim zbo\em. A my
mieliśmy trzy powa\ne wojny ze Szwecją, łącznie z osławionym "potopem"... W 1601
roku do Bergen zawitało jeszcze kilkaset statków hanzeatyckich. W 1640 roku było ich
ju\ tylko 10... W 1629 roku odbył się zjazd hanzeatycki. Ale na kolejny trzeba było
czekać a\ do roku 1669... Kilka miast utrzymywało jeszcze przez jakiś czas wzajemne
związki, ale niebawem i to się rozpadło. Zabrakło woli współdziałania, która wcześniej
spajała wszystko do kupy... Dlatego byłem szczerze zaskoczony słysząc, \e Peter
Hansvaritson wpadł na pomysł restauracji Hanzy i nawet zdołał pozyskać licznych
zwolenników...
- "Srebrna Aania" - mruknąłem. - Kiedyś tu cumowała...
Zatrzymaliśmy się przed kamienicą, w której kiedyś mieszkał Gunar Gunarson.
- Mo\e gdzieś wśród belek tkwi to, czego bezskutecznie będziemy szukali w Lubece -
mruknąłem. - A mo\e i nie.
122
Pan Samochodzik zadarł głowę i popatrzył na rzezbiony łeb jelenia.
- Chyba tu - mruknął. - To jak wskazówka... Masz ze sobą aparat? Cyknij mi to na
pamiątkę...
Cofnąłem się kilka kroków i wkręciłem teleobiektyw. Pokręciłem nim, regulując
ostrość. I wtedy to zobaczyłem. Oko rzezby było o ton jaśniejsze ni\ reszta. W kąciku
oka zwierzęcia widać było zielonkawą plamkę. Wyglądała jak łza. Opuściłem aparat i
zamiast tego uniosłem do oka lornetkę. Pan Samochodzik zauwa\ył moje podniecenie,
ale milczał, czekając na wynik oględzin.
- Co tam widzisz? - zapytał wreszcie.
- Oko rzezby dosztukowano z drewna innego koloru - powiedziałem. - Osadzone jest
chyba za pomocą malutkiego, mosię\nego zawiasiku. Bardzo zaśniedziałego.
- Czy\by? - zdumiał się - Nie, to niemo\liwe... - wyjął z kieszeni telefon komórkowy i
zadzwonił.
- Sven? Nie, jeszcze nie wyjechaliśmy. Potrzebujemy ciebie i Marcusa. Czekamy koło
kamienicy z głową jelenia. I zabierzcie ze sobą drabinę. Tak, zwykłą drabinę, tak ze
sześć metrów długości.
Nie minęło dziesięć minut, a przed starym kupieckim kantorem zatrzymał się
samochód. Wysiedli z niego Marcus, Sven i Patrick.
Marcus wbiegł do sklepu załatwić z właścicielem, Magda przyprowadziła Wiewiórkę.
- Jak wam się udało? - zapytał zadyszany.
- Na razie jeszcze nic się nie udało - powiedziałem. - ale chyba jest szansa...
Marcus wyszedł ze sklepu razem z Maxem. Przystawiliśmy drabinę do drewnianej
ściany i zręcznie wdrapałem się na górę. Drewno kiedyś kilkakrotnie zanurzono we
wrzącym wosku, aby zabezpieczyć je przed wilgocią. Z bliska widać było jednak
siateczkę pęknięć. Przed laty ktoś pociągnął rzezbę pokostem.
Wyjąłem z kieszeni nó\ myśliwski i ostro\nie usunąłem resztki lakieru z zagłębienia
wokoło oka.
- Głowa była z dębowego drewna, a uzupełnienie jest z bukowego - powiedziałem. -
Pewnie Gunarson dobrał bardzo starannie barwę, ale minęło 250 lat i widać ró\nice
koloru i faktury... - wpuściłem trochę preparatu smarującego w zaśniedziały zawiasik.
Był dobrze ukryty, gdyby nie to, \e drewno pod wpływem mrozów trochę się
wykruszyło, nigdy nie zdołałbym go dostrzec z dołu.
Podwa\yłem klapkę no\em i wło\yłem dłoń do otworu. Po chwili wyciągnąłem
skórzany mieszek. Nic więcej w dziurze nie było.
Zamknąłem klapkę i zszedłem na dół. Weszliśmy do sklepu (na szczęście nie było
klientów) i tam dopiero rozmotałem rzemyk i wytrząsnąłem zawartość na blat. Zielony
kamień wielkości talara i gruby na palec zabrzęczał cicho o szkło. Pan Samochodzik ujął
w dłoń lupę. Obejrzał go uwa\nie.
- To jest to - powiedział - Bardzo stara robota.
- A ja bym chciał jeden procent depozytu - odezwał się właściciel sklepu. -
Ostatecznie to moja rodzina to przechowała. Jeden procent od tych miliardów to te\
znacząca suma.
A wiec i on słyszał o depozycie!
Sven obiecał mu jeden procent.
- No, panowie, my tu gadu gadu, a tam nam zamkną bank - powiedział, spoglądając na
zegarek.
123
Wsiedliśmy do samochodów (a pomieściliśmy się ledwo ledwo) i ruszyliśmy z piskiem
opon przez miasto. Zatrzymaliśmy się przed wyło\onym kamieniem frontonem banku.
Wtargnęliśmy do środka całą grupą, a\ ochroniarze popatrzyli na nas zaskoczeni. Du\a
sala wyło\ona marmurem, stare, drewniane boksy, w których siedzieli kasjerzy. Widać
było, \e to stary, solidny bank.
- Poprosimy kierownika - zwrócił się Sven do panienki siedzącej za okienkiem. Po
chwili nadszedł powa\ny mę\czyzna w garniturze.
- Chcemy sprawdzić stan rachunku - wyjaśnił.
- Rachunku? - brwi kierownika uniosły się do góry.
- Tego rachunku - Sven poło\ył mu na dłoni Oko Jelenia.
- Tu jest kwit - Marcus wyciągnął z teczki nieco zetlały papier.
- Panowie pozwolą - wykonał zachęcający gest, zapraszając nas na zaplecze. -
Przepraszam, pani oczywiście tak\e dopiero teraz spostrzegł Magdę.
Weszliśmy do sporej sali, zastawionej szafami pancernymi. Przy stole były krzesła, ale
Poniewa\ nie starczyłoby ich dla wszystkich, stanęliśmy wokoło. Kierownik otworzył
jeden z sejfów i wydobył z niego bardzo starą, skórzaną teczkę.
Wewnątrz były jakieś po\ółkłe papiery oraz odcisk w laku.
Porównał go bardzo starannie z pieczęcią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]