[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Hm, jasne. Ale co to jest?
- Nie wiem. Jest dość lekki i ciepły w dotyku. Jakby był pełen energii.
- Naprawdę? - Wyciągnęłam rękę, ale ledwie dotknęłam przedmiotu
czubkiem palca, cofnęłam
ją i zaklęłam.
- Calla? - Shay się zaniepokoił.
258
- To bolało. - Gapiłam się na cylinder, palce wciąż mrowiły mnie
boleśnie. - Bardzo. Jakby mnie
ugryzł. - Spojrzałam na Shaya. - Pewnie tylko ty możesz go dotykać.
- Tylko ja? - Jego palce zacisnęły się obronnym ruchem wokół Haldisa.
Obrócił go w dłoniach,
oglądając dokładniej. - Ciekawe.
- O co chodzi? - Pochyliłam się nad jego ramieniem.
- Ma dziurkę na jednym końcu. Jakby szczelinę. -Ustawił cylinder tak,
żebym mogła zobaczyć.
- W środku coś jest? - Przyjrzałam się szparce. Shay potrząsnął
przedmiotem koło ucha.
- Nie, i nie jest też całkiem pusty. Nie wiem, co to jest.
- Dobra, ale nad tym będziemy się zastanawiać pózniej. Teraz musimy
zejść z góry, zanim zjawi
się następny patrol. - Wzięłam go pod rękę i pociągnęłam z powrotem
w korytarz.
- Wytropią nas? - spytał.
- Mało prawdopodobne - odparłam. - Teraz, kiedy jesteś Strażnikiem,
nie rozpoznają zapachu.
Pomyślą, że to zwykły wilk zabłądził na nasz teren.
- Fajnie.
Kiedy dotarliśmy do wylotu jaskini, zmieniłam postać; Shay zrobił to
samo. Potrząsnął kryzą i
spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
Chodz, pora uciekać. %7łartobliwie skubnęłam go w bark.
Szczeknął i odskoczył; strzygł uszami, wpatrując się we mnie. W końcu
zaskomlał i zaczął
drapać śnieg.
Patrzyłam na niego przez chwilę, aż zrozumiałam.
Jeśli chcesz mówić, po prostu skoncentruj myśl i poślij ją do mnie.
Jego niepewna odpowiedz cicho weszła w mój umysł.
Okej.
259
Wywiesiłam jęzor w wilczym uśmiechu, po czym odwróciłam się i
pognałam pod osłonę drzew,
oddalając się od jaskini. Obejrzałam się raz, żeby sprawdzić, czy za
mną biegnie, i zobaczyłam
Shaya tuż za sobą. Wpadliśmy do lasu, pędząc przez głęboki świeży
śnieg. Lecieliśmy w dół zbocza
jak na skrzydłach, przeskakując przez zamarznięte strumienie,
zostawiając za sobą tumany śniegu.
Kiedy tak gnaliśmy w dolinę, miałam wrażenie, że cofamy się w czasie,
od zimy do jesieni.
Czuję się tak, jakbym mógł biec w nieskończoność. Zachwycony głos Shaya
zabrzmiał w mojej głowie.
Zaskowyczałam i popędziłam jeszcze szybciej, rozkoszując się siłą
moich łap.
Kiedy dotarliśmy do pikapa Shaya, zmrok okrywał już podstawę góry.
Srebrzyste smużki
chmur przesłaniały jasny księżyc; jego mistyczne światło spływało
między sosnami.
Shay zmienił się w człowieka i ruszył do swojego forda, szukając
kluczyków w kieszeni.
Kluczyki zadzwoniły w jego dłoni, kiedy się odwrócił i spojrzał na mnie.
Przeobraziłam się i
podeszłam do niego.
- Mogę cię podwiezć do domu? - spytał. Spojrzałam na księżyc i
przełknęłam westchnienie,
kiedy przypomniałam sobie zaproszenie Rena, żeby przerzedzić
miejscowe stado jeleni.
- Wolę pobiec. Przez te nasze sesje w bibliotece za dużo czasu spędzam
w pomieszczeniach.
Shay się uśmiechnął.
- Tak, to było niesamowite. Pewnie ciągle masz ochotę być na dworze.
- Cieszę się, że ci się spodobało. - Podeszłam bliżej niego. Mimo
przemiany wciąż miał ten sam
zapach, który pokochałam: zapach młodych liści, który ostro
kontrastował z oszałamiającym
aromatem jesiennej nocy. - Nie podziękowałam ci jeszcze, że
uratowałeś mi życie.
- No cóż, ty uratowałaś moje dwa razy, więc i tak jesteś lepsza. -
Roześmiał się. - Ale nie wiem,
czy koniecznie chcę wyrównać rachunek. Wolałbym, żebyś nie narażała
się więcej na śmierć, jeśli
dasz radę tego uniknąć.
- I nawzajem. - Spojrzałam mu w oczy. Patrzył na moją twarz; zielone
tęczówki błyszczały w
świetle księżyca. Pogłaskał mnie po policzku.
260
- Chcesz wracać do domu? - Chwyciłam jego palce i przycisnęłam
policzek do wnętrza jego
dłoni, znów wdychając jego zapach i drżąc z podniecenia na myśl, że
teraz mogę się z nim podzielić
całym swoim światem. - Jesteś zmęczony?
- Właściwie nie. Jestem niezle nakręcony. Uśmiechnęłam się
szelmowsko.
- A jesteś głodny?
23
Przestań skomleć, masz osiemnaście lat, a zachowujesz się jak
szczeniak.
Chociaż moja wymówka miała być żartobliwa, była w niej też nuta
szczerej irytacji.
To nie moja wina, usłyszałam jego płaczliwą odpowiedz. Nigdy wcześniej nie
miałem ogona. Nie mogę
skumać, co z nim właściwie robić. To mnie strasznie rozprasza.
Zatrzymałam się na grani i omiotłam wzrokiem szeroką łąkę przed
nami. Niewielkie stadko
jeleni, które wywęszyłam, pasło się niecały kilometr przed nami, pod
wiatr, zupełnie nieświadome
naszej obecności. W świetle księżyca ich rdzawa sierść wydawała się
szara.
To lepiej szybko skumaj, jeśli chcesz to zrobić, popłynęła ku niemu moja złośliwa
odpowiedz.
Jednym susem znalazł się przy mnie i przysiadł, wywieszając język.
Poradzę sobie.
To się jeszcze okaże. Uniosłam nos i jeszcze raz wysondowałam powietrze.
Pamiętasz, czego cię
nauczyłam? Jeleń to co innego niż króliki. Musimy skoordynować atak, żeby go powalić.
261
Brązowy wilk, którego gęste futro połyskiwało złotymi refleksami,
podrapał łapą zaśnieżoną
ziemię, zirytowany moim protekcjonalnym tonem.
Tak, pamiętam. Ja staw skokowy, ty gardło.
Tak jest. Spojrzałam na stado. Roczniak na prawym skraju. Tego oddzielimy od
stada i upolujemy. Shay
zrobił krok naprzód i sam ocenił sytuację. Trochę chudy, nie sądzisz?
Shay, jest nas tylko dwójka. Nie potrzebujemy dorosłego jelenia. Przed chwilą zjedliśmy
królika. Przecież
nie jesteś chyba aż tak głodny?
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
Bylebyś nie sugerowała, że nie dam rady powalić dorosłego jelenia.
Zastrzygłam uszami z irytacją.
To nie są zawody; chcemy tylko zdobyć jedzenie.
Obnażył zęby i zaczął brykać wokół mnie.
Skoro to nie zawody, to dlaczego krytykujesz moje wilcze umiejętności?
Ja cię nie krytykuję, ja cię uczę. Odwróciłam się, żeby popatrzeć, jak krąży
wokół mnie.
A mógłbym czasem dostać piątkę, pani profesor? Skoczył przed siebie i skubnął
mnie w bark.
Zamknij się. Kłapnęłam na niego, ale odskoczył poza zasięg mojego
pyska.
Przechylił głowę i popatrzył na mnie z udawanym zdumieniem i
smutkiem.
Sapnęłam pogardliwie.
Jesteś niemożliwy.
Oj tam, uwielbiasz to. Przeciągnął przednie łapy.
Spróbowałam wyszczerzyć na niego zęby, ale moja grozba szybko
zmieniła się w wilczy
uśmiech.
Chodz, Mowgli. Idziemy zabić Bambiego.
Posłał w moje myśli wyniosły śmiech.
262
Zdajesz sobie sprawę, że właśnie pomieszałaś metafory z Disneya? Z Di-sne-ya. Rany,
Calla, teraz już mi
ciebie żal.
Odwróciłam się i zaczęłam ostrożnie posuwać się wzdłuż grzbietu grani.
Shay szedł tuż za mną;
jego łapy stąpały równie cicho jak moje, kiedy kluczyliśmy między
drzewami. Przekradliśmy się
przez cienisty gąszcz sosen, otaczających mały wąwóz. Jelenie wciąż
nie zauważały naszej obecności
i spokojnie rozgrzebywały śnieg kopytami, szukając pożywienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl