[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjemność.
Minąłem budynek sądu i ruszyłem w stronę rzeki, potem szedłem nadbrzeżem. Kiedy
dotarłem do parku, zawróciłem w kierunku śluz. Właśnie przepływał wielki frachtowiec
około dwustu metrów długości. Bolały mnie zziębnięte uszy, więc wszedłem po schodach na
taras widokowy. Pusty.
Statek wchodził do południowej śluzy. Przepływał tak blisko, że miałem wrażenie,
jakbym obserwował poruszający się budynek po drugiej stronie ulicy. Bandera? Trzy
poziome pasy - czerwony, biały i czarny, pośrodku złoty ptak. To chyba emblemat Egiptu. Na
pokładzie stało dziesięciu śniadych mężczyzn w obcisłych płaszczach. Patrzyli na mnie. Byli
tak daleko od domu. Dla nich to pewnie zupełnie nowy, obcy świat. Frachtowcem
wyładowanym po brzegi rudą żelaza, wypływali z powrotem na morze - przez Wielkie
Jeziora do ujścia Rzeki Zwiętego Wawrzyńca i dalej na Atlantyk.
Mógłbym wskoczyć na ten statek, pomyślałem. Jest tak blisko. Niech zabierze mnie
do Egiptu.
- Alex, wszędzie cię szukam. - Uttley pojawił się nagle obok mnie. - Policjant z
posterunku mówił, że wyszedłeś.
- Patrzę sobie na ten statek.
Spojrzał na kanał.
- Co to za bandera?
- Chyba Egiptu.
Pokiwał głową.
- Zadzwonił do mnie detektyw Allen. Wszystko mi opowiedział.
Milczałem.
- Naprawdę nie wiesz, kim był ten Raymond Julius?
- Nie.
Powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Ten statek wyrusza w długą drogę - zauważył. - Jak myślisz, ile dni płynie się stąd
do Egiptu?
- Nie mam pojęcia.
- Wiesz, że pierwsza śluza powstała tu w 1797 roku? Zniszczono ją podczas wojny w
1812. Trzeba ją było odbudować.
Wciąż patrzyłem na statek. Zamknięto śluzę i zaczęto obniżać poziom wody - sześć
metrów i otworzą drugą śluzę, wtedy wypuszczą go na jezioro Huron.
- W czasie II wojny światowej była to najpilniej strzeżona część kraju. Rząd uznał, że
gdyby ktoś chciał nas zbombardować, zacząłby pewnie od tego miejsca. Przerwy w
dostawach żelaza odbiłyby się przecież na produkcji czołgów. Dlatego właśnie zbudowano tu
dwie bazy lotnicze.
- Po co mi to wszystko opowiadasz?
- Bo nie wiem, co powiedzieć.
Milczeliśmy przez chwilę. Obserwowaliśmy, jak statek opada wraz z wodą
wypływającą ze śluzy.
- Teraz powinno być trochę łatwiej, prawda? - zapytał.
- To znaczy?
- Myślałeś, że to Rose. Choć wszyscy mówili ci, że siedzi cały czas w więzieniu.
Musiało cię to doprowadzać do obłędu.
- I co się okazuje? %7łe jakiś facet z jakiegoś powodu postanawia poświęcić życie na
śledzenie mnie, obserwowanie, grzebanie w mojej przeszłości. Na litość boską, próbuje stać
się moją przeszłością. To się kupy nie trzyma.
- No nie.
- Podobno kontaktował się z Rose'em. Pewnie pisał listy, prawda? Nie można tak po
prostu zadzwonić do faceta w więzieniu.
Uttley się zamyślił.
- Mógł też go odwiedzać.
- Racja, ale tak czy inaczej zostałby po tym jakiś ślad. Czy w więzieniu nie przegląda
się poczty do więzniów?
- Przegląda. Jestem pewien, że detektyw Allen się tym zajmie. Albo Maven, jeśli
wyzbędzie się uprzedzeń. Allen nie wchodził w szczegóły, ale wywnioskowałem, że nie
pożegnaliście się czule z Mavenem.
- A co by było, gdybym jeszcze raz zadzwonił do tego Browninga?
- Do tego klawisza? Znów by cię spławił, a ty znów byś się wściekł. Po co w ogóle do
niego dzwonić? Czego chcesz się dowiedzieć? Alex, już po wszystkim. Facet nie żyje.
- Jakoś nie wydaje mi się, że jest po wszystkim.
- Musisz sobie dać trochę czasu. Wez urlop - poradził Uttley. - Wyjedz na kilka dni.
Frachtowiec przepłynął przez drugą śluzę. Teraz widzieliśmy jego rufę. Widziały na
niej arabskie napisy, w oczy rzucało się słowo Kair .
- Miałeś rację - stwierdził Uttley. - To rzeczywiście egipska bandera. Chodzmy już
stąd.
Odwiózł mnie do domu swoim bmw. Patrzyłem przez okno na sosny. Sosny i znów
sosny - aż zaczęło mi się zbierać na wymioty. Całą drogę jechaliśmy w milczeniu, a kiedy
weszliśmy do chaty, dziwnie się poczułem. Tu wczoraj działo się to wszystko. Mała chatka.
Las. Nic się nie zmieniło. A jednak?
- Chcesz, żebym został? - zapytał. - Może pomóc ci sprzątać?
- Nie, dzięki. Muszę trochę pobyć sam ze sobą.
- Rozumiem. Zadzwoń, jeślibyś czegoś potrzebował.
- Dobrze. - Wysiadłem z samochodu.
- Hej, Alex.
Obejrzałem się.
- To już koniec - powiedział Uttley. - Naprawdę koniec.
- Wiem.
Patrzyłem na odjeżdżające bmw, a potem się odwróciłem. Czas stawić czoło
problemom. Półciężarówka wciąż stała z otwartą maską, na siedzeniu wciąż leżały odłamki
szkła. Po samochodzie Sylvii zostały tylko ślady opon na trawie.
Po zwłokach też nie było śladu. Leżały tam, w lesie, za stertą drew. Oczywiście
zabrała je policja, ale nie byłem jeszcze gotów pójść w miejsce, gdzie zabiłem człowieka.
Wszedłem do chaty i zacząłem się zastanawiać, czy poczuję się tu jeszcze jak w domu.
Przypomniałem sobie czasy w Detroit. Pracę w policji. Mówiono nam wtedy, że jeśli kiedyś
będziemy musieli kogoś zabić, choćby w najsłuszniejszej sprawie, zawsze w końcu przyjdzie
nam za to zapłacić. Godzinę, dzień czy tydzień pózniej nagle uświadomisz sobie, że zabiłeś
człowieka. Czekałem, kiedy świadomość tego mnie dopadnie. Ale nic nie czułem.
Podniosłem słuchawkę telefonu. Cisza. Zapomniałem, że Julius przeciął przewód.
Będę musiał pojechać do Glasgow Inn, żeby zadzwonić. Najpierw jednak powinienem wyjść
z domu i usunąć szkło z samochodu. Chyba że przejdę się na piechotę do knajpy. Nie byłem
w stanie wyobrazić sobie ani jednego, ani drugiego. Chciało mi się spać. Najpierw się trochę
zdrzemnę. Jeśli będę mógł. Jeśli będę mógł jeszcze kiedykolwiek zasnąć.
Potrzebowałem tabletek. Jeszcze tylko ten raz. W końcu po tym, co się stało, to
usprawiedliwione?
Cholera, może uda mi się zasnąć bez nich. Spróbuję jednak.
Wyciągnąłem się na łóżku. Położyłem głowę na poduszce, spojrzałem na drewniany
sufit. I zasnąłem.
Obudziłem się po kilku godzinach, póznym popołudniem. Nic mi się nie śniło. To
było coś więcej niż sen, chwilowe całkowite wyłączenie organizmu. Niezle zgłodniałem.
Wyszedłem z chaty z miotłą, żeby wymieść szkło z półciężarówki. Wybiłem kilka
odłamków szyby, które tkwiły w drzwiach. Spróbowałem uruchomić auto. Nie udało mi się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
przyjemność.
Minąłem budynek sądu i ruszyłem w stronę rzeki, potem szedłem nadbrzeżem. Kiedy
dotarłem do parku, zawróciłem w kierunku śluz. Właśnie przepływał wielki frachtowiec
około dwustu metrów długości. Bolały mnie zziębnięte uszy, więc wszedłem po schodach na
taras widokowy. Pusty.
Statek wchodził do południowej śluzy. Przepływał tak blisko, że miałem wrażenie,
jakbym obserwował poruszający się budynek po drugiej stronie ulicy. Bandera? Trzy
poziome pasy - czerwony, biały i czarny, pośrodku złoty ptak. To chyba emblemat Egiptu. Na
pokładzie stało dziesięciu śniadych mężczyzn w obcisłych płaszczach. Patrzyli na mnie. Byli
tak daleko od domu. Dla nich to pewnie zupełnie nowy, obcy świat. Frachtowcem
wyładowanym po brzegi rudą żelaza, wypływali z powrotem na morze - przez Wielkie
Jeziora do ujścia Rzeki Zwiętego Wawrzyńca i dalej na Atlantyk.
Mógłbym wskoczyć na ten statek, pomyślałem. Jest tak blisko. Niech zabierze mnie
do Egiptu.
- Alex, wszędzie cię szukam. - Uttley pojawił się nagle obok mnie. - Policjant z
posterunku mówił, że wyszedłeś.
- Patrzę sobie na ten statek.
Spojrzał na kanał.
- Co to za bandera?
- Chyba Egiptu.
Pokiwał głową.
- Zadzwonił do mnie detektyw Allen. Wszystko mi opowiedział.
Milczałem.
- Naprawdę nie wiesz, kim był ten Raymond Julius?
- Nie.
Powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Ten statek wyrusza w długą drogę - zauważył. - Jak myślisz, ile dni płynie się stąd
do Egiptu?
- Nie mam pojęcia.
- Wiesz, że pierwsza śluza powstała tu w 1797 roku? Zniszczono ją podczas wojny w
1812. Trzeba ją było odbudować.
Wciąż patrzyłem na statek. Zamknięto śluzę i zaczęto obniżać poziom wody - sześć
metrów i otworzą drugą śluzę, wtedy wypuszczą go na jezioro Huron.
- W czasie II wojny światowej była to najpilniej strzeżona część kraju. Rząd uznał, że
gdyby ktoś chciał nas zbombardować, zacząłby pewnie od tego miejsca. Przerwy w
dostawach żelaza odbiłyby się przecież na produkcji czołgów. Dlatego właśnie zbudowano tu
dwie bazy lotnicze.
- Po co mi to wszystko opowiadasz?
- Bo nie wiem, co powiedzieć.
Milczeliśmy przez chwilę. Obserwowaliśmy, jak statek opada wraz z wodą
wypływającą ze śluzy.
- Teraz powinno być trochę łatwiej, prawda? - zapytał.
- To znaczy?
- Myślałeś, że to Rose. Choć wszyscy mówili ci, że siedzi cały czas w więzieniu.
Musiało cię to doprowadzać do obłędu.
- I co się okazuje? %7łe jakiś facet z jakiegoś powodu postanawia poświęcić życie na
śledzenie mnie, obserwowanie, grzebanie w mojej przeszłości. Na litość boską, próbuje stać
się moją przeszłością. To się kupy nie trzyma.
- No nie.
- Podobno kontaktował się z Rose'em. Pewnie pisał listy, prawda? Nie można tak po
prostu zadzwonić do faceta w więzieniu.
Uttley się zamyślił.
- Mógł też go odwiedzać.
- Racja, ale tak czy inaczej zostałby po tym jakiś ślad. Czy w więzieniu nie przegląda
się poczty do więzniów?
- Przegląda. Jestem pewien, że detektyw Allen się tym zajmie. Albo Maven, jeśli
wyzbędzie się uprzedzeń. Allen nie wchodził w szczegóły, ale wywnioskowałem, że nie
pożegnaliście się czule z Mavenem.
- A co by było, gdybym jeszcze raz zadzwonił do tego Browninga?
- Do tego klawisza? Znów by cię spławił, a ty znów byś się wściekł. Po co w ogóle do
niego dzwonić? Czego chcesz się dowiedzieć? Alex, już po wszystkim. Facet nie żyje.
- Jakoś nie wydaje mi się, że jest po wszystkim.
- Musisz sobie dać trochę czasu. Wez urlop - poradził Uttley. - Wyjedz na kilka dni.
Frachtowiec przepłynął przez drugą śluzę. Teraz widzieliśmy jego rufę. Widziały na
niej arabskie napisy, w oczy rzucało się słowo Kair .
- Miałeś rację - stwierdził Uttley. - To rzeczywiście egipska bandera. Chodzmy już
stąd.
Odwiózł mnie do domu swoim bmw. Patrzyłem przez okno na sosny. Sosny i znów
sosny - aż zaczęło mi się zbierać na wymioty. Całą drogę jechaliśmy w milczeniu, a kiedy
weszliśmy do chaty, dziwnie się poczułem. Tu wczoraj działo się to wszystko. Mała chatka.
Las. Nic się nie zmieniło. A jednak?
- Chcesz, żebym został? - zapytał. - Może pomóc ci sprzątać?
- Nie, dzięki. Muszę trochę pobyć sam ze sobą.
- Rozumiem. Zadzwoń, jeślibyś czegoś potrzebował.
- Dobrze. - Wysiadłem z samochodu.
- Hej, Alex.
Obejrzałem się.
- To już koniec - powiedział Uttley. - Naprawdę koniec.
- Wiem.
Patrzyłem na odjeżdżające bmw, a potem się odwróciłem. Czas stawić czoło
problemom. Półciężarówka wciąż stała z otwartą maską, na siedzeniu wciąż leżały odłamki
szkła. Po samochodzie Sylvii zostały tylko ślady opon na trawie.
Po zwłokach też nie było śladu. Leżały tam, w lesie, za stertą drew. Oczywiście
zabrała je policja, ale nie byłem jeszcze gotów pójść w miejsce, gdzie zabiłem człowieka.
Wszedłem do chaty i zacząłem się zastanawiać, czy poczuję się tu jeszcze jak w domu.
Przypomniałem sobie czasy w Detroit. Pracę w policji. Mówiono nam wtedy, że jeśli kiedyś
będziemy musieli kogoś zabić, choćby w najsłuszniejszej sprawie, zawsze w końcu przyjdzie
nam za to zapłacić. Godzinę, dzień czy tydzień pózniej nagle uświadomisz sobie, że zabiłeś
człowieka. Czekałem, kiedy świadomość tego mnie dopadnie. Ale nic nie czułem.
Podniosłem słuchawkę telefonu. Cisza. Zapomniałem, że Julius przeciął przewód.
Będę musiał pojechać do Glasgow Inn, żeby zadzwonić. Najpierw jednak powinienem wyjść
z domu i usunąć szkło z samochodu. Chyba że przejdę się na piechotę do knajpy. Nie byłem
w stanie wyobrazić sobie ani jednego, ani drugiego. Chciało mi się spać. Najpierw się trochę
zdrzemnę. Jeśli będę mógł. Jeśli będę mógł jeszcze kiedykolwiek zasnąć.
Potrzebowałem tabletek. Jeszcze tylko ten raz. W końcu po tym, co się stało, to
usprawiedliwione?
Cholera, może uda mi się zasnąć bez nich. Spróbuję jednak.
Wyciągnąłem się na łóżku. Położyłem głowę na poduszce, spojrzałem na drewniany
sufit. I zasnąłem.
Obudziłem się po kilku godzinach, póznym popołudniem. Nic mi się nie śniło. To
było coś więcej niż sen, chwilowe całkowite wyłączenie organizmu. Niezle zgłodniałem.
Wyszedłem z chaty z miotłą, żeby wymieść szkło z półciężarówki. Wybiłem kilka
odłamków szyby, które tkwiły w drzwiach. Spróbowałem uruchomić auto. Nie udało mi się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]