[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W głębokiej ciszy słychać tylko było jej gwałtowny, spazmatyczny oddech. W pewnej chwili
palce nieszczęsnej Brythunki dotknęły gęsto wysadzanej klejnotami rękojeści sztyletu, który
Thalis nosiła za przepaską na biodrach. Biedna dziewczyna, niewiele myśląc, wyszarpnęła
sztylet i na oślep pchnęła swoją dręczycielkę, wkładając w ów cios resztkę sił, jakie jej
pozostały.
Thalis krzyknęła z bólu i wściekłości. Zachwiała się i wypuściła Natalę z rąk.
Dziewczyna upadła na kamienną posadzkę, ale zaraz porwała się na nogi i przywarła do
gładkiej ściany, jakby pragnęła w niej zniknąć. W ciemnościach nie dostrzegała Thalis, słyszała
wszak\e jej głos, co dobitnym było dowodem, \e tamta \yje. śyła istotnie i bluzgała
wszetecznymi słowy, a taka w nich była furia, \e kości Natali zmiękły jak wosk, a lodem ścięła
się krew.
- Gdzie\eś się podziała, ty suko? - syczała jak kobra. - Niech no tylko dostanę cię
w swoje ręce! - Opis cierpień, jakie jej zada, o mało nie zabił Natali, a język stygijskiej
królewny byłby wywołał rumieniec na policzkach ostatniej kurtyzany w Aquilonii.
Thalis szukała czegoś w ciemnościach - i wkrótce błysnęło nikłe światełko,
niewątpliwy dowód na to, \e - zaślepiona wściekłością - zapomniała Stygijka o gro\ącym
niebezpieczeństwie. W m\ącej poświacie czarownego klejnotu, osadzonego w ścianie, ukazała
się Thalis, przyciskająca ręką bok. Strumyczek krwi płynął przez jej palce, ale nie wyglądała na
osobę cię\ko zranioną, zaś w jej oczach płonął ogień śmiertelnej nienawiści. Ostatek ducha,
jaki kołatał się jeszcze w Natali, zemdlał na widok skąpanej w nieziemskim blasku, dyszącej
zemstą pięknej Stygijki, która właśnie z wyrazem pogardy na twarzy otrząsała z palców krople
krwi i Natala mogła się przekonać, jak niegrozny zadała cios. Ostrze ześlizgnęło się po
klejnotach, wysadzających pas, i zaledwie drasnęło skórę.
- Oddaj sztylet, ty mała \mijo! - przez zaciśnięte zęby wycedziła Stygijka, zbli\ając się
do skulonej pod ścianą dziewczyny.
Natala wiedziała, \e walkę o swe \ycie powinna stoczyć właśnie teraz, \e potem będzie
za pózno, wiedziała o tym, ale nie mogła wykrzesać w sobie nawet iskierki odwagi - zresztą
nigdy się nią nie odznaczała - dygotała jeno, obezwładniona ciemnością, furią przeciwniczki,
całą okropnością swego poło\enia. Thalis z łatwością wyjęła sztylet z jej omdlałych palców i
odrzuciła go w ciemność.
- Kąsasz, ty suko? - wycięła Natali piekący policzek. - Kąsasz? A więc krew za krew!
Po\ałujesz zuchwalstwa!
Chwyciła ją za włosy i powlokła bli\ej do światła. śelazny pierścień tkwił w ścianie,
a do pierścienia przywiązany zwisał sznur jedwabny. Jakoby w sennym koszmarze poczuła
Natala, \e zerwano z niej odzienie, podniesiono ją w górę za ramiona, które u nadgarstków
skrępował mocny węzeł. Naga, wyciągnięta jak struna, ledwie koniuszkami palców sięgająca
ziemi - zawisła niczym zając, z którego skórę mają ściągać. Z trudem wykręciła głowę
i zobaczyła Thalis, zdejmującą ze ściany długi bicz o roziskrzonej klejnotami rękojeści,
a zakończony siedmioma plecionkami z jedwabiu, twardszymi ni\eli rzemień i bardziej odeń
giętkimi.
Stygijka odetchnęła z głęboką rozkoszą, biorąc zamach szeroki - i siedem tnących
płomieni owinęło się wokół lędzwi skamlącej z bólu Natali. Wiła się biedna dziewczyna,
jęczała, usiłowała wyszarpnąć dłonie z krępujących sznurów, krzyczała, wyła - zapominając w
cierpieniu o grozbie potwornej, czającej się gdzieś w ciemnościach. Okrutna oprawczyni
najwyrazniej równie\ o tym zapomniała, rozkoszując się wrzaskiem swej ofiary. Plagi, jakie
otrzymała Natala na targu niewolników, były jeno niewinną pieszczotą wobec tych strasznych
razów, jakie teraz spadały na jej delikatną skórę. Dotkliwsze od rózeg brzozowych, bardziej
jadowite od biczów rzemiennych, sznurki plecione z nitek jedwabnych, najokrutniejsze
z narzędzi siepacza - ze złowrogim świstem przecinały powietrze.
Na pół przytomna Natala podniosła łzami zalaną twarz, aby po raz ostatni błagać
Stygijkę o litość - i jęk zastygł na jej wargach, a w oczach pełnych męki pojawiła się nieopisana
groza.
Wzniesiony do ciosu bicz jakby zwiotczał w powietrzu, gdy Thalis, uderzona wyrazem
oczu swej ofiary, obróciła się w miejscu, zwinna jak kocica, a przecie nie dość szybka! Przed
zmartwiałymi oczyma Natali mignęło, porwane jakąś straszną mocą, białe ciało Stygijki,
podobne białej mewie, znikającej w czarnej, ogromnej chmurze. Przeszywający krzyk przeciął
ciszę - i chmura odpłynęła z kręgu światła.
Jeszcze tylko z mroków korytarza doleciały bełkotliwe, błagalne okrzyki Thalis, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
W głębokiej ciszy słychać tylko było jej gwałtowny, spazmatyczny oddech. W pewnej chwili
palce nieszczęsnej Brythunki dotknęły gęsto wysadzanej klejnotami rękojeści sztyletu, który
Thalis nosiła za przepaską na biodrach. Biedna dziewczyna, niewiele myśląc, wyszarpnęła
sztylet i na oślep pchnęła swoją dręczycielkę, wkładając w ów cios resztkę sił, jakie jej
pozostały.
Thalis krzyknęła z bólu i wściekłości. Zachwiała się i wypuściła Natalę z rąk.
Dziewczyna upadła na kamienną posadzkę, ale zaraz porwała się na nogi i przywarła do
gładkiej ściany, jakby pragnęła w niej zniknąć. W ciemnościach nie dostrzegała Thalis, słyszała
wszak\e jej głos, co dobitnym było dowodem, \e tamta \yje. śyła istotnie i bluzgała
wszetecznymi słowy, a taka w nich była furia, \e kości Natali zmiękły jak wosk, a lodem ścięła
się krew.
- Gdzie\eś się podziała, ty suko? - syczała jak kobra. - Niech no tylko dostanę cię
w swoje ręce! - Opis cierpień, jakie jej zada, o mało nie zabił Natali, a język stygijskiej
królewny byłby wywołał rumieniec na policzkach ostatniej kurtyzany w Aquilonii.
Thalis szukała czegoś w ciemnościach - i wkrótce błysnęło nikłe światełko,
niewątpliwy dowód na to, \e - zaślepiona wściekłością - zapomniała Stygijka o gro\ącym
niebezpieczeństwie. W m\ącej poświacie czarownego klejnotu, osadzonego w ścianie, ukazała
się Thalis, przyciskająca ręką bok. Strumyczek krwi płynął przez jej palce, ale nie wyglądała na
osobę cię\ko zranioną, zaś w jej oczach płonął ogień śmiertelnej nienawiści. Ostatek ducha,
jaki kołatał się jeszcze w Natali, zemdlał na widok skąpanej w nieziemskim blasku, dyszącej
zemstą pięknej Stygijki, która właśnie z wyrazem pogardy na twarzy otrząsała z palców krople
krwi i Natala mogła się przekonać, jak niegrozny zadała cios. Ostrze ześlizgnęło się po
klejnotach, wysadzających pas, i zaledwie drasnęło skórę.
- Oddaj sztylet, ty mała \mijo! - przez zaciśnięte zęby wycedziła Stygijka, zbli\ając się
do skulonej pod ścianą dziewczyny.
Natala wiedziała, \e walkę o swe \ycie powinna stoczyć właśnie teraz, \e potem będzie
za pózno, wiedziała o tym, ale nie mogła wykrzesać w sobie nawet iskierki odwagi - zresztą
nigdy się nią nie odznaczała - dygotała jeno, obezwładniona ciemnością, furią przeciwniczki,
całą okropnością swego poło\enia. Thalis z łatwością wyjęła sztylet z jej omdlałych palców i
odrzuciła go w ciemność.
- Kąsasz, ty suko? - wycięła Natali piekący policzek. - Kąsasz? A więc krew za krew!
Po\ałujesz zuchwalstwa!
Chwyciła ją za włosy i powlokła bli\ej do światła. śelazny pierścień tkwił w ścianie,
a do pierścienia przywiązany zwisał sznur jedwabny. Jakoby w sennym koszmarze poczuła
Natala, \e zerwano z niej odzienie, podniesiono ją w górę za ramiona, które u nadgarstków
skrępował mocny węzeł. Naga, wyciągnięta jak struna, ledwie koniuszkami palców sięgająca
ziemi - zawisła niczym zając, z którego skórę mają ściągać. Z trudem wykręciła głowę
i zobaczyła Thalis, zdejmującą ze ściany długi bicz o roziskrzonej klejnotami rękojeści,
a zakończony siedmioma plecionkami z jedwabiu, twardszymi ni\eli rzemień i bardziej odeń
giętkimi.
Stygijka odetchnęła z głęboką rozkoszą, biorąc zamach szeroki - i siedem tnących
płomieni owinęło się wokół lędzwi skamlącej z bólu Natali. Wiła się biedna dziewczyna,
jęczała, usiłowała wyszarpnąć dłonie z krępujących sznurów, krzyczała, wyła - zapominając w
cierpieniu o grozbie potwornej, czającej się gdzieś w ciemnościach. Okrutna oprawczyni
najwyrazniej równie\ o tym zapomniała, rozkoszując się wrzaskiem swej ofiary. Plagi, jakie
otrzymała Natala na targu niewolników, były jeno niewinną pieszczotą wobec tych strasznych
razów, jakie teraz spadały na jej delikatną skórę. Dotkliwsze od rózeg brzozowych, bardziej
jadowite od biczów rzemiennych, sznurki plecione z nitek jedwabnych, najokrutniejsze
z narzędzi siepacza - ze złowrogim świstem przecinały powietrze.
Na pół przytomna Natala podniosła łzami zalaną twarz, aby po raz ostatni błagać
Stygijkę o litość - i jęk zastygł na jej wargach, a w oczach pełnych męki pojawiła się nieopisana
groza.
Wzniesiony do ciosu bicz jakby zwiotczał w powietrzu, gdy Thalis, uderzona wyrazem
oczu swej ofiary, obróciła się w miejscu, zwinna jak kocica, a przecie nie dość szybka! Przed
zmartwiałymi oczyma Natali mignęło, porwane jakąś straszną mocą, białe ciało Stygijki,
podobne białej mewie, znikającej w czarnej, ogromnej chmurze. Przeszywający krzyk przeciął
ciszę - i chmura odpłynęła z kręgu światła.
Jeszcze tylko z mroków korytarza doleciały bełkotliwe, błagalne okrzyki Thalis, [ Pobierz całość w formacie PDF ]