[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Porozmawiamy, jak się ubierzesz i zejdziesz na dół.
Wyszła, nie czekając na odpowiedz. Patrzył za nią zupełnie oszołomiony.
Nic z tego nie rozumiał.
Co się, do diaska, stało? Co on znowu takiego zrobił? Gdzie się podziała
jego słodka, kochająca \ona, którą nie tak dawno trzymał w ramionach? Nie
potrafił sobie tego wyjaśnić.
Ręce mu się trzęsły, gdy zbierał porozrzucane ubranie. Susan naprawdę
wytrąciła go z równowagi. Chyba nie mogła nagle zmienić zdania, stwierdził.
Teraz ju\ nie. Przecie\ kochali się przez całą noc. Znów byli razem. Chciał, \eby
tak ju\ zostało.
Szybko wciągnął spodnie i koszulę. Zbiegł po schodach, dopinając ostatnie
guziki. Z kuchni doleciały go odgłosy trzaskania garnkami.
Susan usłyszała skrzypnięcie zamykanych drzwi i omal nie upuściła sobie
na nogę patelni. Serce zaczęło jej walić młotem, gdy pobiegła za mę\em. Czy\by
się rozmyślił? Czy ten łobuz zdecydował, \e ju\ jej nie chce?
Wypadła na ganek. Widziała, jak Hank idzie w stronę cię\arówki. Była
pewna, \e wsiądzie do szoferki i odjedzie. Ale nie. Wyciągnął tylko dwa pękate
wory na śmieci i ruszył do domu. Stanęła na progu jak \ywa przeszkoda.
 Co to ma znaczyć, Hank?
 A jak myślisz?  spytał z miną niewiniątka.
 Odnieś z powrotem te torby  rozkazała stanowczym tonem. Oczekiwała
posłuszeństwa, ale się przeliczyła. Bezczelnie spróbował ją ominąć. Przewidziała
ten ruch i zagrodziła sobą drzwi.  Powiedziałam, odnieś je, Hank.
 Daj spokój, Susan. O co tyle hałasu? Ty zrobisz śniadanie, a ja rozpakuję
swoje rzeczy. Im więcej zdziałamy przed powrotem dzieci, tym lepiej.
 Właśnie o to mi chodzi  odparła, kolejny raz odcinając mu drogę. 
Musimy omówić wiele spraw przed powrotem Kim i Jake a. Więc zabierz te
torby. Wtedy będziesz mógł wejść do domu.
Ugryzł się w język, \eby nie zakląć.
 Susan...
Bez słowa wskazała palcem na cię\arówkę.
Spojrzał w tamtym kierunku, a pózniej skierował wzrok na dom, ich
wspólny dom, jego dom  i postawił worki na ziemi. Złapał ją za ramię i wepchnął
do środka.
 Chcesz pogadać? Zwietnie. Zacznijmy od tego, co za diabeł dzisiaj w
ciebie wstąpił?
Prawie biegła, \eby dotrzymać mu kroku. Wzięła głębszy oddech, szykując
się do starcia. Hank zachowywał się czasem wyjątkowo wojowniczo. Znalezli się
w salonie. Susan rzuciła się do ulubionego mebla swego mę\a, zdecydowana
przypieczętować świe\o zdobytą przewagę. Nie zdą\yła.
Hank był szybszy. Z pełnym zadowolenia uśmiechem rozsiadł się w fotelu
tatusia i poło\ył nogi na stoliku. Machnął ręką w stronę kanapy.
 Proszę, mo\e usiądziesz. Rozgość się. I powiedz mi wreszcie, do cholery,
co ty znowu wymyśliłaś. W czym problem?
Susan nie skorzystała z zaproszenia i nie usiadła. Stała nieruchomo, ze
skrzy\owanymi na piersiach ramionami. Jak zwykle, miała ochotę krą\yć po
pokoju, lecz się opanowała. Hank mógłby to wziąć za przejaw zdenerwowania i
niepewności. Musiała zachować pozory, \e całkowicie panuje nad sytuacją.
 Problem?  powtórzyła,  Największym problemem jesteś ty, Hank.
Myślisz, \e mo\esz znów tu zamieszkać, jak gdyby nic się nie stało.
 No nie, znów to samo! Do licha, wyjaśniliśmy sobie wczoraj wszystko.
Dobrze wiesz, \e nic nie zaszło.  Chciał wstać, ale pchnęła go z powrotem na
fotel.
 Nie mówię teraz o twoich zabawach z Sandrą, więc zamknij się i słuchaj.
 Bez mrugnięcia okiem wytrzymała jego zdumione spojrzenie.
Zrezygnował z oporu.
 Dobrze  pochwaliła.  Bardzo dobrze. Wydaje ci się, Hank, \e wszystko
między nami mo\e wrócić do normy. Wcią\ powtarzasz, \e będzie tak jak
dawniej. Mylisz się. Wiele się wydarzyło od tego dnia w sierpniu, gdy mnie
zostawiłeś. Wiele się zmieniło. Nie mo\emy tego po prostu zignorować.
 Dlaczego nie?
 Dlatego, \e ja nie jestem ju\ taka jak kiedyś, Ty się zmieniłeś, choć nie
chcesz tego przyznać. Nie jesteśmy ju\ tymi dzieciakami, które pobrały się
trzynaście lat temu.
 To przez tę dzisiejszą noc, prawda? Wiedziałem, \e cię to nie bierze tak
bardzo jak mnie, ale to wróci, Susan.
Niech minie trochę czasu. Zawsze nam przecie\ było ze sobą dobrze.
Westchnęła cię\ko.
 Nie miałam na myśli seksu. Mówiłam o nas. Pomijając tak zwane
negocjacje, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy o czymś innym ni\ dzieci, wydatki
albo dy\ury w kuchni? Kiedy wspólnie robiliśmy coś, co nie dotyczyło Kim,
Jake a lub naszych rodzin? Przypominasz sobie? Bo ja nie.
Wzruszył ramionami. Sam równie\ nie pamiętał, ale czy było to a\ takie
wa\ne?
 Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
 Wyjaśnię ci. Załó\my, \e wrócimy do siebie dla dobra Kim i Jake a. Ale
co będzie, gdy oni dorosną? Czas szybko biegnie, Hank. Jeśli teraz zejdziemy się
tylko dla dobra dzieci, to jak uło\ymy nasze \ycie, gdy zostaniemy we dwoje?
Poczuł, \e robi mu się gorąco. Susan głośno wspomniała o tym, czego on
po cichu zawsze się obawiał. Kolejno odejdą wszyscy troje: Kim, Jake, a na
końcu Susan, aby gdzieś w świecie zrealizować swoje ambicje. Zapomną o
biednym, starym Hanku.
 Zawsze mo\emy mieć jeszcze jedno dziecko.
 Dziecko! Zwariowałeś? Nasza dwójka jest prawie odchowana, a ty
chcesz zaczynać od nowa? O nie, Hank! Jeśli masz ochotę, to proszę bardzo, ale
ju\ nie ze mną.
 Mnóstwo ludzi tak robi.
 Nie my.  Usiadła na kanapie, jakby sama myśl o dziecku pozbawiła ją
sił.  Wiesz, \e kocham Kim i Jake a. Są wspaniali. Ale próbować trzeci raz to ju\
hazard.
 Tak mi przyszło do głowy.
Nigdy nie wpadłaby na podobny pomysł. Propozycja Hanka niemal zbiła ją
z nóg.
 Naprawdę chciałbyś mieć jeszcze jedno dziecko, Hank?
 Tak, gdybym wiedział, \e dzięki temu znów będziesz moja  odparł,
patrząc jej prosto w oczy.
 Czyli dziecko byłoby wyłącznie pretekstem?
 No to co? Wtedy nam się udało.
 Nie za bardzo, skoro teraz mamy na karku rozwód  przypomniała.
 Spróbujmy to naprawić. Tylko wypowiedz \yczenie. Pokręciła bezradnie
głową.
 Oj, Hank, Hank. Co ja mam z tobą zrobić?
 Przyjąć mnie z powrotem.
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Właściwie był to raczej grymas.
Rodzice robią zazwyczaj taką minę, gdy ich pociechy broją w uroczy sposób.
Mo\na dać im spokój lub klapsa w zale\ności od ich następnego posunięcia.
Hank bezbłędnie rozpoznał jej rozterkę. Postanowił iść na całość.
 Mówię serio, Susan. Chcę, \ebyśmy zaczęli wszystko od nowa.
 Ja te\, Hank. Dlatego spodobał mi się projekt Lary.
Zaklął pod nosem. Lara Jamison była od niepamiętnych czasów
przyjaciółką Susan. Wiedział, \e za nim nie przepada. Z pewnością wymyśliła coś
nadzwyczaj złośliwego.
 Jakiej rady udzieliła ci ta mądrala?  zapytał z przekąsem.
 Sugerowała, \ebyśmy znów zaczęli się spotykać.
 Spotykać?
 No wiesz, chodzić na randki.
 Randki? A có\ to za kretyński pomysł! Jesteśmy przecie\ mał\eństwem.
Mał\eństwa nie chodzą na randki.
 A przynajmniej nie ze sobą  stwierdziła.  Zauwa\ył jej wymowne
spojrzenie, lecz nie podjął wyzwania.  Na szczęście  ciągnęła  ta zasada nie
dotyczy ludzi, którzy są w separacji.
 Randki to strata czasu. Du\o szybciej dojdziemy do porozumienia, gdy
zamieszkamy razem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl