[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ci ludzie żyją w świecie, którego reguły wyznacza retoryka Williama Jenning-
sa Bryana; małpi proces Scopesa jest dla nich sprawą żywą i aktualną. W ża-
den sposób nie będziemy w stanie przystosować się do ich światopoglądu, moral-
ności, poglądów politycznych i charakterystyki socjologicznej, myślał. Dla nich
jesteśmy zawodowymi agitatorami, których trudniej jeszcze zrozumieć niż faszy-
stów. Stanowimy większą zapewne grozbę niż partia komunistyczna. Jesteśmy
najbardziej niebezpiecznymi agitatorami, z jakimi ta epoka miała kiedykolwiek
do czynienia. Bliss ma zupełną słuszność.
Skąd wy jesteście? spytał Bliss. Nie pochodzicie z żadnej części
Stanów Zjednoczonych czy może się mylę?
Nie myli się pan odparł Joe. Jesteśmy obywatelami Konfederacji Pół-
nocnoamerykańskiej. Wyjął z kieszeni dwudziestopięciocentówkę z wizerun-
kiem Runcitera i wręczył ją Blissowi. Proszę to ode mnie przyjąć w prezencie
powiedział.
Zerknąwszy na monetę, Bliss zakrztusił się z wrażenia.
Ten profil na monecie. . . przecież to zmarły! To pan Runciter mó-
wił drżącym głosem. Ponownie przyjrzał się dwudziestopięciocentówce i zbladł
wyraznie. I ta data! 1990 rok.
Niech pan nie wyda wszystkiego naraz poradził mu Joe.
Kiedy willys-knight dotarł do Domu Przedpogrzebowego Prostego Pasterza,
było już po ceremonii. Na szerokich, białych, drewnianych schodach dwupiętro-
wego budynku stało kilka osób; Joe od razu rozpoznał wszystkich jej członków.
126
Oto w końcu znalezli się: Edie Dom, Tippy Jackson, Jon Ild, Francy Spanish, Ti-
to Apostos, Don Denny, Sammy, Fred Zafsky i. . . Pat. Moja żona, pomyślał, raz
jeszcze urzeczony jej promienną urodą: niezwykłymi, ciemnymi włosami, głębo-
ką barwą jej oczu i cery.
Nie powiedział głośno, wysiadając z zaparkowanego wozu. Nie jest
moją żoną; wymazała to już. Ale, przypomniał sobie, zatrzymała obrączkę. Ory-
ginalną obrączkę ślubną z kutego srebra i nefrytu, którą wspólnie wybraliśmy. . .
to wszystko, co pozostało. Ale ponowne spotkanie z Pat było dla niego szokiem.
Jakby na moment oddano mu zewnętrzną powłokę małżeństwa, które przestało
już istnieć, które w istocie nigdy nie istniało a jednak ta obrączka jest jego na-
macalnym dowodem. Może on zresztą zniknąć, jeśli Pat kiedykolwiek przyjdzie
ochota usunąć również ten, ostatni ślad.
Cześć, Joe Chip odezwała się do niego swym chłodnym, niemal drwią-
cym głosem, przyglądając mu się uważnie, taksując go wzrokiem.
Cześć odpowiedział niezręcznie. Inni również zaczęli się z nim witać,
ale wydawało się to mniej istotne. Pat skupiła na sobie całą jego uwagę.
A gdzie jest Al Hammond? spytał Don Denny.
Al nie żyje, Wendy Wright również powiedział Joe.
Wiemy już o Wendy powiedziała spokojnie Pat.
Nie, nie wiedzieliśmy odezwał się Don Denny. Przypuszczaliśmy,
ale nie byliśmy pewni. W każdym razie ja nie byłem. Co im się stało? Kto ich
zabił? zwrócił się do Joego.
Umarli z wyczerpania odparł Joe.
Dlaczego? spytał szorstko Tito Apostos, wciskając się w krąg osób ota-
czających Joego.
Ostatnią rzeczą, jaką nam powiedziałeś, Joe odezwała się Pat Conley
wtedy w Nowym Jorku, zanim wyszedłeś z Hammondem. . .
Wiem, co powiedziałem oświadczył Joe.
Mówiłeś coś o latach ciągnęła Pat. Powiedziałeś: Za wiele upłynęło
czasu . Co to znaczy? Czy ma to jakiś związek z czasem?
Panie Chip odezwała się podekscytowanym głosem Edie Dom odkąd
tu przybyliśmy, to miejsce, to miasto przeszło radykalne zmiany. Nikt z nas tego
nie pojmuje. Czy pan dostrzega to samo co my? ruchem ręki ogarnęła dom
przedpogrzebowy, ulice i inne budynki.
Nie wiem na pewno, co wy widzicie powiedział Joe.
Daj spokój, Chip powiedział z gniewem Tito Apostos. Nie kręć. Na
miłość boską, powiedz nam po prostu, jakie wrażenie robi na tobie to miasto. Ten
pojazd wskazał willysa-knighta. Przyjechałeś nim. Powiedz nam, co to za
wóz, którym tu przybyłeś.
Wszyscy czekali, ze skupieniem wpatrując się w Joego.
127
Panie Chip wyjąkał Sammy Mundo to przecież prawdziwy stary
samochód, no nie? Ile dokładnie ma on lat?
Sześćdziesiąt dwa odparł Joe po chwili namysłu.
Byłby więc z roku 1930 odezwała się Tippy Jackson do Dona Den-
ny ego. To mniej więcej tak, jak przypuszczaliśmy.
Sądziliśmy, że z roku 1939 spokojnie oznajmił Joemu Don Denny. W je-
go głosie, opanowanym, poważnym, beznamiętnym barytonie nie było ani śladu
zbędnego podniecenia. Nawet w takich okolicznościach.
Ustalić datę było stosunkowo łatwo powiedział Joe. W moim nowo-
jorskim mieszkaniu zajrzałem do gazety. Był dwunasty września. Dziś jest więc
trzynasty września 1939 roku. Francuzi myślą, że przełamali linię Zygfryda.
Co skądinąd jest szalenie zabawne odezwał się Jon Ild.
Miałem nadzieję, że jako grupa istniejecie na pózniejszym etapie rzeczy-
wistości stwierdził Joe. No cóż, tak wygląda sytuacja.
Jeśli jest rok 1939, to musimy to przyjąć do wiadomości odezwał się
Fred Zafsky wysokim, skrzeczącym głosem. Oczywiście wszyscy przeżywamy
to w taki sam sposób. Jakaż jest inna możliwość? Energicznie gestykulował
swymi długimi rękami, jakby chcąc skłonić pozostałych do opowiedzenia się po
jego stronie.
Uspokój się, Zafsky powiedział zniecierpliwiony Tito Apostos.
Joe Chip zwrócił się do Pat.
A co ty o tym sądzisz?
Pat wzruszyła ramionami.
Nie wzruszaj ramionami. Odpowiedz mi.
Cofnęliśmy się w czasie powiedziała Pat.
Niezupełnie zaoponował Joe.
A więc co twoim zdaniem zrobiliśmy? Posunęliśmy się w czasie naprzód?
Nie ruszyliśmy się z miejsca powiedział Joe. Jesteśmy tam, gdzie by-
liśmy zawsze. Ale z jakiegoś powodu. . . istnieje szereg możliwych przyczyn. . .
rzeczywistość przeszła proces regresji; straciła dotychczasowe trwałe punkty
oparcia i cofnęła się do poprzedniego etapu. Do etapu, na jakim znajdowała się
pięćdziesiąt trzy lata temu. Może zresztą nastąpić jej dalszy regres. W tej chwili
interesuje mnie bardziej to, czy ukazał się wam Runciter.
Runciter odezwał się Don Denny, tym razem z niepotrzebnym podnie-
ceniem w głosie leży w tym budynku w swojej trumnie, martwy jak śledz. Jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Ci ludzie żyją w świecie, którego reguły wyznacza retoryka Williama Jenning-
sa Bryana; małpi proces Scopesa jest dla nich sprawą żywą i aktualną. W ża-
den sposób nie będziemy w stanie przystosować się do ich światopoglądu, moral-
ności, poglądów politycznych i charakterystyki socjologicznej, myślał. Dla nich
jesteśmy zawodowymi agitatorami, których trudniej jeszcze zrozumieć niż faszy-
stów. Stanowimy większą zapewne grozbę niż partia komunistyczna. Jesteśmy
najbardziej niebezpiecznymi agitatorami, z jakimi ta epoka miała kiedykolwiek
do czynienia. Bliss ma zupełną słuszność.
Skąd wy jesteście? spytał Bliss. Nie pochodzicie z żadnej części
Stanów Zjednoczonych czy może się mylę?
Nie myli się pan odparł Joe. Jesteśmy obywatelami Konfederacji Pół-
nocnoamerykańskiej. Wyjął z kieszeni dwudziestopięciocentówkę z wizerun-
kiem Runcitera i wręczył ją Blissowi. Proszę to ode mnie przyjąć w prezencie
powiedział.
Zerknąwszy na monetę, Bliss zakrztusił się z wrażenia.
Ten profil na monecie. . . przecież to zmarły! To pan Runciter mó-
wił drżącym głosem. Ponownie przyjrzał się dwudziestopięciocentówce i zbladł
wyraznie. I ta data! 1990 rok.
Niech pan nie wyda wszystkiego naraz poradził mu Joe.
Kiedy willys-knight dotarł do Domu Przedpogrzebowego Prostego Pasterza,
było już po ceremonii. Na szerokich, białych, drewnianych schodach dwupiętro-
wego budynku stało kilka osób; Joe od razu rozpoznał wszystkich jej członków.
126
Oto w końcu znalezli się: Edie Dom, Tippy Jackson, Jon Ild, Francy Spanish, Ti-
to Apostos, Don Denny, Sammy, Fred Zafsky i. . . Pat. Moja żona, pomyślał, raz
jeszcze urzeczony jej promienną urodą: niezwykłymi, ciemnymi włosami, głębo-
ką barwą jej oczu i cery.
Nie powiedział głośno, wysiadając z zaparkowanego wozu. Nie jest
moją żoną; wymazała to już. Ale, przypomniał sobie, zatrzymała obrączkę. Ory-
ginalną obrączkę ślubną z kutego srebra i nefrytu, którą wspólnie wybraliśmy. . .
to wszystko, co pozostało. Ale ponowne spotkanie z Pat było dla niego szokiem.
Jakby na moment oddano mu zewnętrzną powłokę małżeństwa, które przestało
już istnieć, które w istocie nigdy nie istniało a jednak ta obrączka jest jego na-
macalnym dowodem. Może on zresztą zniknąć, jeśli Pat kiedykolwiek przyjdzie
ochota usunąć również ten, ostatni ślad.
Cześć, Joe Chip odezwała się do niego swym chłodnym, niemal drwią-
cym głosem, przyglądając mu się uważnie, taksując go wzrokiem.
Cześć odpowiedział niezręcznie. Inni również zaczęli się z nim witać,
ale wydawało się to mniej istotne. Pat skupiła na sobie całą jego uwagę.
A gdzie jest Al Hammond? spytał Don Denny.
Al nie żyje, Wendy Wright również powiedział Joe.
Wiemy już o Wendy powiedziała spokojnie Pat.
Nie, nie wiedzieliśmy odezwał się Don Denny. Przypuszczaliśmy,
ale nie byliśmy pewni. W każdym razie ja nie byłem. Co im się stało? Kto ich
zabił? zwrócił się do Joego.
Umarli z wyczerpania odparł Joe.
Dlaczego? spytał szorstko Tito Apostos, wciskając się w krąg osób ota-
czających Joego.
Ostatnią rzeczą, jaką nam powiedziałeś, Joe odezwała się Pat Conley
wtedy w Nowym Jorku, zanim wyszedłeś z Hammondem. . .
Wiem, co powiedziałem oświadczył Joe.
Mówiłeś coś o latach ciągnęła Pat. Powiedziałeś: Za wiele upłynęło
czasu . Co to znaczy? Czy ma to jakiś związek z czasem?
Panie Chip odezwała się podekscytowanym głosem Edie Dom odkąd
tu przybyliśmy, to miejsce, to miasto przeszło radykalne zmiany. Nikt z nas tego
nie pojmuje. Czy pan dostrzega to samo co my? ruchem ręki ogarnęła dom
przedpogrzebowy, ulice i inne budynki.
Nie wiem na pewno, co wy widzicie powiedział Joe.
Daj spokój, Chip powiedział z gniewem Tito Apostos. Nie kręć. Na
miłość boską, powiedz nam po prostu, jakie wrażenie robi na tobie to miasto. Ten
pojazd wskazał willysa-knighta. Przyjechałeś nim. Powiedz nam, co to za
wóz, którym tu przybyłeś.
Wszyscy czekali, ze skupieniem wpatrując się w Joego.
127
Panie Chip wyjąkał Sammy Mundo to przecież prawdziwy stary
samochód, no nie? Ile dokładnie ma on lat?
Sześćdziesiąt dwa odparł Joe po chwili namysłu.
Byłby więc z roku 1930 odezwała się Tippy Jackson do Dona Den-
ny ego. To mniej więcej tak, jak przypuszczaliśmy.
Sądziliśmy, że z roku 1939 spokojnie oznajmił Joemu Don Denny. W je-
go głosie, opanowanym, poważnym, beznamiętnym barytonie nie było ani śladu
zbędnego podniecenia. Nawet w takich okolicznościach.
Ustalić datę było stosunkowo łatwo powiedział Joe. W moim nowo-
jorskim mieszkaniu zajrzałem do gazety. Był dwunasty września. Dziś jest więc
trzynasty września 1939 roku. Francuzi myślą, że przełamali linię Zygfryda.
Co skądinąd jest szalenie zabawne odezwał się Jon Ild.
Miałem nadzieję, że jako grupa istniejecie na pózniejszym etapie rzeczy-
wistości stwierdził Joe. No cóż, tak wygląda sytuacja.
Jeśli jest rok 1939, to musimy to przyjąć do wiadomości odezwał się
Fred Zafsky wysokim, skrzeczącym głosem. Oczywiście wszyscy przeżywamy
to w taki sam sposób. Jakaż jest inna możliwość? Energicznie gestykulował
swymi długimi rękami, jakby chcąc skłonić pozostałych do opowiedzenia się po
jego stronie.
Uspokój się, Zafsky powiedział zniecierpliwiony Tito Apostos.
Joe Chip zwrócił się do Pat.
A co ty o tym sądzisz?
Pat wzruszyła ramionami.
Nie wzruszaj ramionami. Odpowiedz mi.
Cofnęliśmy się w czasie powiedziała Pat.
Niezupełnie zaoponował Joe.
A więc co twoim zdaniem zrobiliśmy? Posunęliśmy się w czasie naprzód?
Nie ruszyliśmy się z miejsca powiedział Joe. Jesteśmy tam, gdzie by-
liśmy zawsze. Ale z jakiegoś powodu. . . istnieje szereg możliwych przyczyn. . .
rzeczywistość przeszła proces regresji; straciła dotychczasowe trwałe punkty
oparcia i cofnęła się do poprzedniego etapu. Do etapu, na jakim znajdowała się
pięćdziesiąt trzy lata temu. Może zresztą nastąpić jej dalszy regres. W tej chwili
interesuje mnie bardziej to, czy ukazał się wam Runciter.
Runciter odezwał się Don Denny, tym razem z niepotrzebnym podnie-
ceniem w głosie leży w tym budynku w swojej trumnie, martwy jak śledz. Jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]