[ Pobierz całość w formacie PDF ]

61
 Taka trupia bladość to zły znak dla dziecka. Chyba nie pożyje długo.
Móri potrząsnął głową.
 Tu nie ma mowy o żadnej chorobie. To jest. . . dziedziczne obciążenie 
zakończył wykrętnie.
Akuszerka pokiwała głową. Przeciwko temu, co mówi ten doktor, czy kim on
tam jest, nie znajdowała argumentów.
Tiril wzięła chłopaczka na ręce. Malutkie paluszki zacisnęły się na jej pal-
cu wskazującym i trzymały mocno. Z niepokojem dotykała jego drugiej rączki,
tej po trupio bladej stronie, żeby sprawdzić, czy też funkcjonuje jak należy. Nie
stwierdziła żadnej ułomności, tyle tylko że skóra była wyraznie zimniejsza.
Ostrożnie wyciągnęła rękę i zsunęła koszulkę dziecka, odsłaniając bark.
Znamię było rozległe, nigdy przedtem niczego podobnego nie widziała. Ciem-
nosine, niesymetryczne, trudno było się w jego rysunku doszukać jakiegoś kształ-
tu.
 Wydaje mi się, że ja miałem dokładnie takie samo  powiedział Móri.
 Ale teraz nic nie masz. To pocieszające  rozjaśniła się Tiril.
 Ty jednak powinnaś teraz odpocząć  wtrąciła jej matka. Wzięła dziecko,
choć Tiril oddawała je bardzo niechętnie. Obie starsze kobiety opuściły pokój.
Tiril wyciągnęła rękę do Móriego, który uścisnął ją czule.
 Dziękuję, Móri  wyszeptała.  Dziękuję za chłopca!
 To ja tobie powinienem dziękować  uśmiechnął się w odpowiedzi. 
Będziemy o niego bardzo dbać i nie pozwolimy, żeby cierpiał dlatego, że jest
trochę inny.
 Oczywiście!
 A jak go nazwiemy? Myśleliśmy o imieniu Theresa, gdyby urodziła się
dziewczynka, ale. . .
Przerwała mu, kładąc palec na wargach.
 To nie my będziemy mu nadawać imię. Twoje duchy zastrzegły sobie do
tego prawo. Bardzo nalegały.
Móri patrzył na nią przez chwilę, potem westchnął, zaciskając wargi.
 Mam nadzieję, że wybiorą jakieś dobre i nie nazbyt dziwaczne.
 Ja też mam taką nadzieję. Ale, Móri, ja się boję. Nie z powodu imienia,
rzecz jasna, imię niech sobie będzie jakie chce. Tylko jaką przyszłość zdołamy
zapewnić tej nieszczęsnej kruszynie?
 Myślę, że rozstrzyganie o tej sprawie nie leży w naszej mocy.
 No i tego się właśnie boję.
Długo siedzieli bez słowa, przytuleni, jakby szukali pociechy jedno u drugie-
go, a jednocześnie pragnęli jedno drugie uspokoić co do przyszłości malutkiego
synka.
Czuli się tak okropnie bezsilni, chyba bardziej niż kiedykolwiek w ciągu tych
lat, które z sobą spędzili.
62
 Tiril. . . Wiesz, o czym ja myślę?
 Nie.
 O tym, co duchy powiedziały mi kiedyś bardzo dawno temu. %7łe za wszyst-
ko, cokolwiek dobrego uczynię, musi zostać wyznaczona jakaś kara.
 Pamiętam to.
Cień przy drzwiach zniknął. Kiedy Tiril odważyła się spojrzeć w tamtą stronę,
nikogo nie było.
Móri mówił dalej:
 Jeśli uczynię coś dobrego jednemu człowiekowi, ściągam cierpienie na ko-
goś innego. Teraz wyraznie to widzę.
 Nie zgadzam się z tobą, Móri. W stosunku do mnie na przykład tysiące razy
czyniłeś dobro i nie wydaje mi się, żebyś tym samym przyczynił komukolwiek
zła. W ogóle nie umiem sobie przypomnieć niczego negatywnego.
Spojrzał na nią z ulgą.
 Dziękuję, Tiril! Dziękuję ci za te słowa! Pamięć o tym, co powiedziały
duchy, ciążyła mi od dawna niczym mara.
 Nie wolno ci nawet tak myśleć. Wiesz co, ja sądzę, że duchy zmieniły w tej
sprawie zdanie. Zapytam je, kiedy się spotkamy następnym razem.
Móri się roześmiał.
 Twój stosunek do moich pozaziemskich demonów zawsze mnie zdumie-
wał. Ale wiem, że zachowujesz się szczerze, i mam nadzieję, że one także w to
wierzą.
 To nie żadne demony  uśmiechnęła się Tiril.  To najsympatyczniejsze
istoty, jakie można sobie wyobrazić.
 Rany boskie  mruknął Móri i odwrócił twarz, by ukryć śmiech.
 Wiesz, na co się najbardziej cieszę?  zapytała po chwili Tiril.
 Mogę sobie wyobrazić różne rzeczy  odparł.  Ale o czym teraz my-
ślisz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl