[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biało-szary krawat. Bez słowa podszedł do biurka i ciężko
opadł na krzesło. Był tak duży i barczysty, że Lauren nagle
wydało się, jakby wypełnił cały pokój. Milczał. Zauważyła,
że kołnierzyk koszuli jest rozpięty, a węzeł krawata
rozluzniony.
- Cody - zaczęła ostrożnie - i jak? Rozmawiałeś już
z Barrym?
- Tak. Wiesz, co powiedział? Takie procesy zwykle wy-
grywają dziadkowie! A mój zawód to tragedia. Długie godzi-
ny przyjęć, wezwania o każdej porze dnia i nocy. Powiedział
też, że, oczywiście, wszystko może się zdarzyć, ale taki pro-
ces to wyjątkowo paskudna rzecz. Nawet jeśli wygram, bę-
dzie to bardzo ciężkie przeżycie, zwłaszcza dla dziecka.
- To straszne! - Lauren nie kryła, jak bardzo jest tym
przejęta. - Co teraz zrobisz?
Milczał. Było oczywiste, że nad czymś głęboko się zasta-
nawia i że ma to niewątpliwie związek z Lauren, ponieważ
nie spuszczał z niej oczu. W końcu powziął decyzję:
- Barry powiedział, że najlepszym rozwiązaniem byłoby
małżeństwo. Powinienem się ożenić i stworzyć Sarze nor-
malny dom. Myślę, że Barry ma rację.
- Czyli... czyli ożenisz się po raz drugi?
- Nie wiadomo. Mogę ożenić się tylko z kimś, o kim
wiem, że będzie dobry dla mojego dziecka, kto będzie umiał
się nim zająć. Znam tylko jedną taką osobę. To ty, Lauren.
- Ja?
47
RS
- Tak, ty. Wyjdziesz za mnie?
Milczała. Najpierw musiała odczekać, aż dobrze pojmie
sens jego słów. Cody zaproponował, żeby za niego wyszła.
Tak, niewątpliwie poprosił ją o rękę. Czyli były to oświad-
czyny, chwila zupełnie wyjątkowa w życiu każdego człowie-
ka. Kojarzyła jej się z uniesieniem, kwiatami, muzyką. Z wy-
znaniem miłości, najtrwalszej, najwierniejszej. Może jednak
nie zawsze tak musi być? Może życie, budując schematy, lubi
od nich odstąpić? Pomyślała o małym, bezbronnym dziecku,
tak bardzo przywiązanym do ojca. O Codym, dla którego
dziecko jest treścią życia. O Codym, który ją, Lauren, cało-
wał tak żarliwie...
- Nie mówisz chyba tego poważnie - szepnęła.
- Nigdy niczego nie mówiłem bardziej serio. Zapewnię
ci spokojne, dostatnie życie, przyrzekam, że będę lojalny,
wierny i dotrzymam wszelkich zobowiązań.
Czyli małżeństwo oparte na przyjazni. Wspólny dom,
wspólna troska o dziecko. Lojalność. Dostatek. A gdzie mi-
łość? Czy wolno wychodzić za mąż bez miłości? Czy wolno
bez niej się żenić?
- Jesteś pewien, że małżeństwo jest jedynym rozwiąza-
niem? A może...
- Tak. Tylko małżeństwo zagwarantuje, że Sara zostanie
przy mnie i nie będzie musiała uczestniczyć w tym koszmar-
nym procesie. Lauren... - palce Cody'ego delikatnie objęły
jej dłoń - jestem pewien, że to małżeństwo się uda.
Ciepło dłoni zaczęło uspokajać myśli. Może rzeczywiście
będzie to dobry związek, a oświadczyny Cody'ego nie są
najdziwniejszą rzeczą, jaka spotkała ją w życiu? Jak trudno
jednak podjąć decyzję!
- Może po prostu będziemy udawać, że jesteśmy zarę-
czeni?
48
RS
- Niemożliwe, Lauren. Nie możemy udawać w nieskoń-
czoność, tym bardziej że Dolores jest osobą bardzo bystrą.
Będę próbował jakoś ją ułagodzić, ale nie mam wielkich
nadziei. - Palce Cody'ego zacisnęły się nerwowo wokół jej
dłoni. - Nie pozwolę, żeby odebrała mi dziecko. Proszę,
przemyśl to wszystko. Zadzwonię.
Wstał i wyszedł, nie patrząc na nią, bez słowa
pożegnania. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w blat biurka.
Prosił, żeby podjęła decyzję. A może ona już wie, co ma
zrobić?
Kiedy zadzwonił telefon, Lauren z kubkiem w ręku spa-
cerowała po kuchni, popijając poranną kawę. Mocną, bo
takiej potrzebowała po bezsennej nocy.
- To ja.
- Cody, jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji.
- Tak, Lauren, ja poczekam, ale... ale właśnie dzwoniła
Dolores.
Lauren najeżyła się.
- Czego chciała?
- Poznać bliżej moją narzeczoną. Zaprosiła nas na obiad,
w niedzielę.
- Chce mnie sprawdzić?
- Powiedzmy, że tak.
- Co jej powiedziałeś?
- %7łe skontaktuję się z tobą i jeśli będziesz miała czas,
przyjedziemy.
Mówił spokojnie, Lauren jednak czuła w jego głosie wiel-
ką prośbę.
- Chciałbyś, żebym pojechała z tobą?
- Tak, bardzo. Kiedy Dolores przekona się, że jesteśmy
parą i planujemy wspólną przyszłość, na pewno spuści z to-
49
RS
nu. Przy okazji chciałbym z nią spokojnie porozmawiać, za-
pewnię ją, że nie mam zamiaru utrudniać jej kontaktów
z wnuczką. Lauren? - Głos Cody'ego nagle ożywił się. -
Może spotkalibyśmy się przed niedzielą? Idziemy dziś z Sarą
do teatru lalek. Nie obrazisz się, gdybym i ciebie zaprosił?
A więc sprawę niedzielnego obiadu Cody uważa za
zamkniętą. Lauren poczuła się trochę dotknięta, przełknęła to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
biało-szary krawat. Bez słowa podszedł do biurka i ciężko
opadł na krzesło. Był tak duży i barczysty, że Lauren nagle
wydało się, jakby wypełnił cały pokój. Milczał. Zauważyła,
że kołnierzyk koszuli jest rozpięty, a węzeł krawata
rozluzniony.
- Cody - zaczęła ostrożnie - i jak? Rozmawiałeś już
z Barrym?
- Tak. Wiesz, co powiedział? Takie procesy zwykle wy-
grywają dziadkowie! A mój zawód to tragedia. Długie godzi-
ny przyjęć, wezwania o każdej porze dnia i nocy. Powiedział
też, że, oczywiście, wszystko może się zdarzyć, ale taki pro-
ces to wyjątkowo paskudna rzecz. Nawet jeśli wygram, bę-
dzie to bardzo ciężkie przeżycie, zwłaszcza dla dziecka.
- To straszne! - Lauren nie kryła, jak bardzo jest tym
przejęta. - Co teraz zrobisz?
Milczał. Było oczywiste, że nad czymś głęboko się zasta-
nawia i że ma to niewątpliwie związek z Lauren, ponieważ
nie spuszczał z niej oczu. W końcu powziął decyzję:
- Barry powiedział, że najlepszym rozwiązaniem byłoby
małżeństwo. Powinienem się ożenić i stworzyć Sarze nor-
malny dom. Myślę, że Barry ma rację.
- Czyli... czyli ożenisz się po raz drugi?
- Nie wiadomo. Mogę ożenić się tylko z kimś, o kim
wiem, że będzie dobry dla mojego dziecka, kto będzie umiał
się nim zająć. Znam tylko jedną taką osobę. To ty, Lauren.
- Ja?
47
RS
- Tak, ty. Wyjdziesz za mnie?
Milczała. Najpierw musiała odczekać, aż dobrze pojmie
sens jego słów. Cody zaproponował, żeby za niego wyszła.
Tak, niewątpliwie poprosił ją o rękę. Czyli były to oświad-
czyny, chwila zupełnie wyjątkowa w życiu każdego człowie-
ka. Kojarzyła jej się z uniesieniem, kwiatami, muzyką. Z wy-
znaniem miłości, najtrwalszej, najwierniejszej. Może jednak
nie zawsze tak musi być? Może życie, budując schematy, lubi
od nich odstąpić? Pomyślała o małym, bezbronnym dziecku,
tak bardzo przywiązanym do ojca. O Codym, dla którego
dziecko jest treścią życia. O Codym, który ją, Lauren, cało-
wał tak żarliwie...
- Nie mówisz chyba tego poważnie - szepnęła.
- Nigdy niczego nie mówiłem bardziej serio. Zapewnię
ci spokojne, dostatnie życie, przyrzekam, że będę lojalny,
wierny i dotrzymam wszelkich zobowiązań.
Czyli małżeństwo oparte na przyjazni. Wspólny dom,
wspólna troska o dziecko. Lojalność. Dostatek. A gdzie mi-
łość? Czy wolno wychodzić za mąż bez miłości? Czy wolno
bez niej się żenić?
- Jesteś pewien, że małżeństwo jest jedynym rozwiąza-
niem? A może...
- Tak. Tylko małżeństwo zagwarantuje, że Sara zostanie
przy mnie i nie będzie musiała uczestniczyć w tym koszmar-
nym procesie. Lauren... - palce Cody'ego delikatnie objęły
jej dłoń - jestem pewien, że to małżeństwo się uda.
Ciepło dłoni zaczęło uspokajać myśli. Może rzeczywiście
będzie to dobry związek, a oświadczyny Cody'ego nie są
najdziwniejszą rzeczą, jaka spotkała ją w życiu? Jak trudno
jednak podjąć decyzję!
- Może po prostu będziemy udawać, że jesteśmy zarę-
czeni?
48
RS
- Niemożliwe, Lauren. Nie możemy udawać w nieskoń-
czoność, tym bardziej że Dolores jest osobą bardzo bystrą.
Będę próbował jakoś ją ułagodzić, ale nie mam wielkich
nadziei. - Palce Cody'ego zacisnęły się nerwowo wokół jej
dłoni. - Nie pozwolę, żeby odebrała mi dziecko. Proszę,
przemyśl to wszystko. Zadzwonię.
Wstał i wyszedł, nie patrząc na nią, bez słowa
pożegnania. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w blat biurka.
Prosił, żeby podjęła decyzję. A może ona już wie, co ma
zrobić?
Kiedy zadzwonił telefon, Lauren z kubkiem w ręku spa-
cerowała po kuchni, popijając poranną kawę. Mocną, bo
takiej potrzebowała po bezsennej nocy.
- To ja.
- Cody, jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji.
- Tak, Lauren, ja poczekam, ale... ale właśnie dzwoniła
Dolores.
Lauren najeżyła się.
- Czego chciała?
- Poznać bliżej moją narzeczoną. Zaprosiła nas na obiad,
w niedzielę.
- Chce mnie sprawdzić?
- Powiedzmy, że tak.
- Co jej powiedziałeś?
- %7łe skontaktuję się z tobą i jeśli będziesz miała czas,
przyjedziemy.
Mówił spokojnie, Lauren jednak czuła w jego głosie wiel-
ką prośbę.
- Chciałbyś, żebym pojechała z tobą?
- Tak, bardzo. Kiedy Dolores przekona się, że jesteśmy
parą i planujemy wspólną przyszłość, na pewno spuści z to-
49
RS
nu. Przy okazji chciałbym z nią spokojnie porozmawiać, za-
pewnię ją, że nie mam zamiaru utrudniać jej kontaktów
z wnuczką. Lauren? - Głos Cody'ego nagle ożywił się. -
Może spotkalibyśmy się przed niedzielą? Idziemy dziś z Sarą
do teatru lalek. Nie obrazisz się, gdybym i ciebie zaprosił?
A więc sprawę niedzielnego obiadu Cody uważa za
zamkniętą. Lauren poczuła się trochę dotknięta, przełknęła to [ Pobierz całość w formacie PDF ]