[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy w swojej izdebce siedzi, to cały czas oczy ma zwrócone na okno od drogi i
często godziny, zerwawszy nić kądzieli, z wytężonym wzrokiem i słuchem czeka tur-
kotu spodziewanego powozu. Wieczorem chodzi ponad brzegiem jeziora, siada, gdzie
56
z nim siedziała, myśli o nim i pogląda na drogę; a nie odejdzie w głąb, aby nie stracić z
oczu gościńca, którym ma powracać. A gościniec pyli się od wozów chłopskich, od
wiejskiej trzody, od wózka przyjeżdżającej szlachty i nic więcej. W niedzielę dzwonią
dzwony cerkiewne, wołają lud na modlitwę i drogą spieszą wszyscy w nowych świ-
tach, w białych chustach i namiotkach modlić się Bogu i pokłonić się Boga Rodzicy.
Ona pójść nie może do cerkwi, wstyd jej ludzi i strach, żeby on nie nadjechał, gdy ona
będzie na służbie. Więc siadła i twarzą obraca się ku cerkwi, a oczyma wciąż patrzy na
drogę.
Na drodze pusto tydzień, pusto dwa tygodnie i cztery, i sześć, i osiem, i dziesięć.
Tyle dni, tyle zawodów! A ileż to razy już się zdaje, że jedzie, już poznaje konie, już
leci przywitać! Powóz przesuwa się gościńcem i popędził w lasy dalej. To nie on! Za
każdą razą spuszcza głowę smutna, łzy popłynął z czarnych oczu i znowu czeka, i
znowu na próżno.
Przyszła jesień, wesoła pora dla wieśniaków, dla niej smutniej jeszcze niż w lecie,
jej dostatek nie cieszy, bo niczego nie braknie! Jej wszystko jedno, wiele zżęli na polu
i co Bóg dał z niwy; dość, że jego nie ma, i nie ma, i nie ma!
Już wszystkie liście z drzew opadły i leżą pod drzewami, w ogrodzie tylko suche
sterczą łodygi i pnie czarne, północny wiatr napędza chmury i chłodno siedzieć nad
jeziorem. Ona tam zawsze jeszcze , bo stamtąd widać jej drogę. Pusta droga.
Jednego ranka wszedł pan Linowski do izdebki.
Dzień dobry rzekł poufale.
Ulana porwała się z bijącym sercem.
Maiłem wiadomość od pana.
Prędko wróci? zawołała podskakując ku niemu prędko wróci?
Linowski się uśmiechnął.
Otóż to pisze, że powróci prędko... ale z gośćmi powróci.
Z gośćmi! chmurząc brwi przerwała i powtórzyła. A! byleby już powrócił!
Z krewnymi! uśmiechając się znowu dorzucił pan Linowski. I w domu im bę-
dzie ciasno; pisał pan, żebyście się wynieśli do pańskiego dworku nad jezioro.
Ulana wielkimi oczyma zmierzyła mówiącego; stała, milczała.
Dobrze zaraz idę. I zaczęła zbierać płacząc swoje rzeczy, aż się Linowskiemu
żal zrobiło.
Nie spieszcie się - rzekł powoli.
Byleby pan powrócił prędzej szepnęła cicho i już szła; a idąc myślała:
Nie darmo był niepokój! On już wypędził mnie z domu! Ludzie go ogadali! Lu-
dzie nas chcą rozerwać! Ale on wróci i wszystko z nim!
A ciesząc się była niespokojna jednakże i płakała. Przyszła do pustego dworku i
pobiegła do okna zobaczyć naprzód, czy widać z niego drogę.
Ach! I drogi nie widać!
Siadła na ławie zapylonej nieruchoma, podparła się na ręku i przesiedziała godzinę,
dwie, do wieczora. We dworku tak strasznie było pusto! Nikt w nim nie mieszkał od
dawna prócz szczurów i myszy: komin rozwalony, piec pęknięty, stół złamany, ława
pod ścianą cały sprzęt składały. I nikogo przy niej, nikogo blisko nawet!
Wieczór się zbliżał, chłód obejmował, zlitowali się przecie dworscy i przyszli ognia
rozpalić małego, zimnego, jak litość obojętnych. Ona do niczego się nie ruszyła, a w
myśli nieustannie powtarzała:
Wypędził!
Całą noc przesiedziała na ławie. Ogień wygasł, nie dołożyła drewek, dzień zaświtał,
nie wstała, straciła resztę czucia i przytomności, ostatek nadziei.
57
I jak fale przychodzą, to odstępują od brzegu, tak do serca przychodziła, to odstę-
powała nadzieja rozbijając się o nie.
Tydzień w pustym dworku minął, a jego nie ma jeszcze, nie powraca. Już dwa razy
biały śnieg upadł i stopniał na przymarzł ej ziemi, dwa razy szklanymi lodu kawałkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Gdy w swojej izdebce siedzi, to cały czas oczy ma zwrócone na okno od drogi i
często godziny, zerwawszy nić kądzieli, z wytężonym wzrokiem i słuchem czeka tur-
kotu spodziewanego powozu. Wieczorem chodzi ponad brzegiem jeziora, siada, gdzie
56
z nim siedziała, myśli o nim i pogląda na drogę; a nie odejdzie w głąb, aby nie stracić z
oczu gościńca, którym ma powracać. A gościniec pyli się od wozów chłopskich, od
wiejskiej trzody, od wózka przyjeżdżającej szlachty i nic więcej. W niedzielę dzwonią
dzwony cerkiewne, wołają lud na modlitwę i drogą spieszą wszyscy w nowych świ-
tach, w białych chustach i namiotkach modlić się Bogu i pokłonić się Boga Rodzicy.
Ona pójść nie może do cerkwi, wstyd jej ludzi i strach, żeby on nie nadjechał, gdy ona
będzie na służbie. Więc siadła i twarzą obraca się ku cerkwi, a oczyma wciąż patrzy na
drogę.
Na drodze pusto tydzień, pusto dwa tygodnie i cztery, i sześć, i osiem, i dziesięć.
Tyle dni, tyle zawodów! A ileż to razy już się zdaje, że jedzie, już poznaje konie, już
leci przywitać! Powóz przesuwa się gościńcem i popędził w lasy dalej. To nie on! Za
każdą razą spuszcza głowę smutna, łzy popłynął z czarnych oczu i znowu czeka, i
znowu na próżno.
Przyszła jesień, wesoła pora dla wieśniaków, dla niej smutniej jeszcze niż w lecie,
jej dostatek nie cieszy, bo niczego nie braknie! Jej wszystko jedno, wiele zżęli na polu
i co Bóg dał z niwy; dość, że jego nie ma, i nie ma, i nie ma!
Już wszystkie liście z drzew opadły i leżą pod drzewami, w ogrodzie tylko suche
sterczą łodygi i pnie czarne, północny wiatr napędza chmury i chłodno siedzieć nad
jeziorem. Ona tam zawsze jeszcze , bo stamtąd widać jej drogę. Pusta droga.
Jednego ranka wszedł pan Linowski do izdebki.
Dzień dobry rzekł poufale.
Ulana porwała się z bijącym sercem.
Maiłem wiadomość od pana.
Prędko wróci? zawołała podskakując ku niemu prędko wróci?
Linowski się uśmiechnął.
Otóż to pisze, że powróci prędko... ale z gośćmi powróci.
Z gośćmi! chmurząc brwi przerwała i powtórzyła. A! byleby już powrócił!
Z krewnymi! uśmiechając się znowu dorzucił pan Linowski. I w domu im bę-
dzie ciasno; pisał pan, żebyście się wynieśli do pańskiego dworku nad jezioro.
Ulana wielkimi oczyma zmierzyła mówiącego; stała, milczała.
Dobrze zaraz idę. I zaczęła zbierać płacząc swoje rzeczy, aż się Linowskiemu
żal zrobiło.
Nie spieszcie się - rzekł powoli.
Byleby pan powrócił prędzej szepnęła cicho i już szła; a idąc myślała:
Nie darmo był niepokój! On już wypędził mnie z domu! Ludzie go ogadali! Lu-
dzie nas chcą rozerwać! Ale on wróci i wszystko z nim!
A ciesząc się była niespokojna jednakże i płakała. Przyszła do pustego dworku i
pobiegła do okna zobaczyć naprzód, czy widać z niego drogę.
Ach! I drogi nie widać!
Siadła na ławie zapylonej nieruchoma, podparła się na ręku i przesiedziała godzinę,
dwie, do wieczora. We dworku tak strasznie było pusto! Nikt w nim nie mieszkał od
dawna prócz szczurów i myszy: komin rozwalony, piec pęknięty, stół złamany, ława
pod ścianą cały sprzęt składały. I nikogo przy niej, nikogo blisko nawet!
Wieczór się zbliżał, chłód obejmował, zlitowali się przecie dworscy i przyszli ognia
rozpalić małego, zimnego, jak litość obojętnych. Ona do niczego się nie ruszyła, a w
myśli nieustannie powtarzała:
Wypędził!
Całą noc przesiedziała na ławie. Ogień wygasł, nie dołożyła drewek, dzień zaświtał,
nie wstała, straciła resztę czucia i przytomności, ostatek nadziei.
57
I jak fale przychodzą, to odstępują od brzegu, tak do serca przychodziła, to odstę-
powała nadzieja rozbijając się o nie.
Tydzień w pustym dworku minął, a jego nie ma jeszcze, nie powraca. Już dwa razy
biały śnieg upadł i stopniał na przymarzł ej ziemi, dwa razy szklanymi lodu kawałkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]