[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podobna przewióieć, co się zdarzyć może lada chwila, bo twarda masa lodowej skorupy
staje się podówczas tak niestała i zmienna, jak obłoki na niebie. Snadz owa burza była
przedwczesną burzą wiosenną i wszystkiego można się było po niej spoóiewać.
Wszelakoż ci dwoje, zagrożeni niepewnymi losy, czuli się szczęśliwsi niż przódyt .
Nie trapili się, że pękający lód może się rozewrzeć pod ich stopami; wieóieli, iż byłby
to dla nich kres mąk wyczekiwania. Na krach i złomach lodowych lubiły snuć się i hasać
płanetniki i duszki, diablęta i jęóe, więc łacno mogli zstąpić do Sedny wraz z całą hałastrą
najprzeróżniejszych óiwnych istot, których sam widok napełnia człeka przerażeniem.
Gdy po burzy opuścili lepiankę, łoskot nadbiegający od krańców widnokręgu wzmagał
się ustawicznie i rósł w siłę, a topniejący po wierzchu lód pojękiwał i gwarzył wszędy
wokoło.
 Patrz no! On tam na nas czeka!  rzekł Kotuko.
Na szczycie wzgórka sieóiała owa ośmionoga istota, którą wióieli przed trzema dnia-
mi. Sieóiała  a raczej kuliła się  i wyła przerazliwie.
 Chodzmy za nim!  ozwała się óiewczyna.  Może on wskaże nam jakąś drogę,
która nie wieóie do Sedny.
Wzięła w ręce linę i poczęła ciągnąć sanie, ale nogi się pod nią gięły i zataczała się
z osłabienia.
Tymczasem potwór podniósł się i jął z wolna, niezgrabnie posuwać się po lodowych
garbach na zachód, w stronę lądu. Szli i szli za nim, ścigani przez coraz bliższy huk,
biegnący znad morskiego wybrzeża. Na obszarze trzech albo i czterech mil widać było
skorupę lodową popękaną i porysowaną we wszystkich kierunkach. Wielkie połacie lodu
grubego na óiesięć stóp, a mierzące od kilku sążni kwadratowych do dwuóiestu akrów
powierzchni, podrygiwały, nurkowały, kłębiły się oraz wskakiwały na siebie wzajemnie
albo też na nieprzebitą jeszcze skorupę  niesione i miotane kipiącą morską powoóią.
Te napastliwe i miażdżące bryły były jakby pierwszą linią wojska wysłanego przez rozszalały
żywioł wodny przeciw żelaznej potęóe mroznego królestwa.
Wśród ich nieustannego huku i trzasku cichnął niemal doszczętnie chrzęst płatów
kry, spychanych od razu całą więzią pod brzeg lodu  jakby ktoś wrzucał w pośpie-
chu talię kart pod sukno. Tam, góie woda była płytka, te płaty piętrzyły się jedne na
drugich, póki najniższy z nich nie zarył się na pięćóiesiąt stóp w muliste dno; wów-
czas morze przybierało barwę mętną i póty parło na zaporę brudnego lodu, aż w końcu
łamała się pod coraz to rosnącym naciskiem i dawała swobodne przejście bałwanom. Jak-
by nie dość było kry i macierzystego lodowiska, nawałnica i prądy morskie nanosiły od
strony Grenlandii lub z północnego wybrzeża Zatoki Melville'a prawóiwe góry lodowe.
Nadjeżdżały one z wielką okazałością, w okwieciu białej piany, podobne staroświeckim
statkom o rozwiniętych wszystkich żaglach. Były pomięóy nimi olbrzymie i masywne
turnice  rzekłbyś, gotowe ruszyć z posad wszelki ląd napotkany, ale gdy już dociera-
ły do lodowego obszaru, osiadały przed nim bezradnie, kręciły się w kółko i pławiły się
w brudnych mydlinach piany, wśród miału rozbryzgiwanych sopli. Natomiast inne 
mniej pokazne  wrzynały się w zrąb macierzystego lodu i rozmiatając na oba boki całe
tony pryskających okruchów, ryły w nim szlak mający nieraz całą milę długości.
Niektóre uderzały niby tasaki, wyrąbując w loóie kanały o poszarpanych brzegach,
inne zasię rozpryskiwały się w istną ulewę odłamków, ważących po kilka ton każdy z osob-
na, a przewalających się i wirujących kłębem wśród lodowych wzniesień. Inne znowu,
osiadłszy na mieliznach, wynurzały się całkowicie z wody, wiły się jakoby w bólu i wali-
ły się całym ciężarem na bok, wystawiając grzbiet swój na chłostę wodnej przelewy. To
gromaóenie się lodowych zatorów, to ich miażdżenie się wzajemne, ich wiązanie się,
piętrzenie i wyginanie w najrozmaitsze postacie widoczne było, jak okiem sięgnąć, na
całej północnej rubieży lodowiska.
Z miejsca, góie znajdował się Kotuko z óiewczyną, cały ten zamęt wydawał się  ot,
nieznaczną falą, pełznącą niemrawo góieś na widnokręgu. Fala ta jednak zbliżała się ku
nim coraz baróiej z każdą chwilą, a hen daleko od strony lądu słyszeli głuche dudnienie
snad (daw.)  widocznie, prawdopodobnie.
t r d a. r d  najpierw.
ru ar ki in Druga księga dżungli 74
przypominające huk óiał pośród mgły. Zwiadczyło to, że lodowa masa została wtłoczona
pomięóy niepożyte ra Wyspy Bylota, znajdującej się góieś poza nimi, na południu.
 Czegoś takiego jeszczem nigdy nie wióiał!  bąknął Kotuko, wytrzeszczając oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl