[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carson obrócił się do niego plecami.
- W sobotę urządzamy potańcówkę - rzucił dziwnie desperackim tonem. -
Zostaniesz tak długo, prawda? Zaprosisz Carly na ostatnią randkę.
To dziwne, że Carson nagle zaczął ingerować w jego prywatne życie.
Pewnie leżało mu na sercu dobro przyjaciela. Prawdę mówiąc, Luc marzył, by
spędzić w towarzystwie Carly jak najwięcej czasu.
- Prawdopodobnie wyjadę w poniedziałek rano.
- Zwietnie. - Carson trochę się rozluznił. - To daje nam dodatkowo trzy
dni.
Luc wyciągnął do niego dłoń. Cenił sobie gościnność Carsona, który
chciał spędzić z przyjacielem jak najwięcej czasu.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Ku jego zdziwieniu Carson sięgnął do szuflady biurka i wyjął kluczyki od
samochodu.
- Cóż, właściwie mam do ciebie prośbę. W obozie zostało sporo narzędzi,
naczyń i innych rzeczy. Mógłbyś je przywiezć? Wez dżipa. - Carson uśmiechnął
się ze sztucznym ożywieniem. - Carly mogłaby pojechać z tobą. Obiecałem jej
wycieczkę do Sky Bluff.
- Gdybym cię tak dobrze nie znał, pomyślałbym, że bawisz się w swata. -
Luc z największym trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Znikaj, Jardine - mruknął Carson i wcisnął mu kluczyki. Zamykając
drzwi, Luc doszedł do wniosku, że chętnie zastosowałby się do tego polecenia, i
to w sensie dosłownym.
94
R S
Otwarty dżip podskakiwał na nierównościach i kamieniach. Taka
przejażdżka bardzo przypadła Carly do gustu.
Wiał gorący wiatr, na zachodzie znów grzmiało. Było pózne popołudnie,
słońce przybrało barwę dojrzałej pomarańczy.
- Jak myślisz, zdążymy przed deszczem?
- Trudno powiedzieć.
- Może powinniśmy byli założyć dach.
- Boisz się, że zmokniesz?
Oboje się uśmiechnęli, bo dobrze znali odpowiedz.
- Skądże, może być zabawnie. Kiedy byłam dzieckiem, lubiłam
spacerować w deszczu.
- Nie ma to jak dobra przygoda. Uwielbiam takie zastrzyki adrenaliny.
Nie potrzebowała jeszcze więcej adrenaliny, wystarczyło jej towarzystwo
Luca. Od wieczoru, który spędzili na basenie, trochę się między nimi zmieniło.
To już nie była zwykła znajomość. Carly przestała walczyć z tym, co nie-
uniknione. Kochała Luca. Kochałaby go tak samo mocno, gdyby nie był
księciem, tylko bezdomnym włóczęgą. Była przekonana, że taka miłość już się
jej nigdy więcej nie przytrafi.
Niestety, jako osoba mocno stąpająca po ziemi, miała też świadomość
tego, że lato z Lukiem wkrótce dobiegnie końca. Kiedy wróci do swojego
świata, będzie wspominać każdą chwilę, którą z nim spędziła. Być może Luc już
wtedy odkryje, jak bardzo go oszukała.
- Zbliżamy się do celu podróży. - Luc gwałtownie zahamował, wzbijając
tumany pyłu.
- Prowadzisz, jakbyśmy jechali autostradą. - Zaśmiała się.
- Jazda autostradą to nuda. Co innego tutaj. Najważniejsze, że dotarliśmy
cali i zdrowi.
- Zależy, co przez to rozumiesz - odparła, krztusząc się i kaszląc.
Gdy rozległ się kolejny grzmot, oboje spojrzeli na zachód.
95
R S
- Lepiej się pośpieszmy. Chmury napływają szybciej, niż się
spodziewałem.
- Co właściwie mamy stąd zabrać?
- Wszystko, co znajdziemy. Kiedy wybuchł pożar, nikt nie myślał o
spakowaniu rzeczy.
Carly podeszła do miejsca po ognisku. To tutaj Luc pocałował ją po raz
pierwszy.
- Spójrz. - Podniosła z ziemi na wpół opróżnioną paczkę cukierków
piankowych. - Pamiętasz?
- Czy pamiętam? - Wrzucił do dżipa jakieś rzeczy i podszedł do Carly. -
Miałaś wokół ust obwódkę z cukru. - Delikatnie dotknął jej warg. - A ja nie
mogłem się powstrzymać i musiałem cię pocałować. Jesteś taka słodka - szepnął
po chwili. Poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu. Luc scałował je, a potem
powiedział z westchnieniem: - Naprawdę musimy się pośpieszyć.
Nieco oszołomiona Carly zaczęła ładować do dżipa wszystko, co znalazła.
Gdy skończyli, deszcz rozpadał się na dobre.
Luc znalazł dużą plastikową płachtę, a także swój kapelusz. Nałożył go
Carly na głowę i włączył silnik.
Deszcz cały czas przybierał na sile.
- Ale ulewa! - krzyknął Luc. - Czy tu zawsze tak pada?
- W Oklahomie często zdarza się oberwanie chmury! - odkrzyknęła Carly,
mocno przytrzymując kapelusz. - Ale takie ulewy nie trwają zbyt długo.
- A tak bardzo chciałem ci pokazać Sky Bluff.
- No to co cię powstrzymuje? To tylko mały deszczyk. Słysząc to, Luc
skrzywił się zabawnie i oznajmił:
- Jest pani niezwykłą kobietą, panno Carpenter. - Zawrócił samochód. -
No to w drogę.
96
R S
Jechali w deszczu i porywistym wietrze, śmiejąc się za każdym razem,
gdy koła dżipa natrafiały na dziurę, czemu towarzyszyły fontanny błota. Po
sekundzie, skąpani w strugach deszczu, znów byli czyści.
Wkrótce ziemia wokół nich pokryła się wartkimi strumieniami. Przy
wjezdzie do lasu Luc zwolnił.
Dżip ślizgał się na boki, koła buksowały.
- Ta ścieżka jest dobra dla koni, ale...
Gdy dżip wpadł w kolejny poślizg, Luc zacisnął mocno usta. Carly
trzymała się kurczowo fotela. Samochód przechylił się na lewą stronę i stanął.
- A niech to - mruknęła Carly.
Luc wysiadł, by sprawdzić, co się stało.
- Utknęliśmy - powiedział zmartwiony po powrocie.
- Na to wygląda. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Carson obrócił się do niego plecami.
- W sobotę urządzamy potańcówkę - rzucił dziwnie desperackim tonem. -
Zostaniesz tak długo, prawda? Zaprosisz Carly na ostatnią randkę.
To dziwne, że Carson nagle zaczął ingerować w jego prywatne życie.
Pewnie leżało mu na sercu dobro przyjaciela. Prawdę mówiąc, Luc marzył, by
spędzić w towarzystwie Carly jak najwięcej czasu.
- Prawdopodobnie wyjadę w poniedziałek rano.
- Zwietnie. - Carson trochę się rozluznił. - To daje nam dodatkowo trzy
dni.
Luc wyciągnął do niego dłoń. Cenił sobie gościnność Carsona, który
chciał spędzić z przyjacielem jak najwięcej czasu.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Ku jego zdziwieniu Carson sięgnął do szuflady biurka i wyjął kluczyki od
samochodu.
- Cóż, właściwie mam do ciebie prośbę. W obozie zostało sporo narzędzi,
naczyń i innych rzeczy. Mógłbyś je przywiezć? Wez dżipa. - Carson uśmiechnął
się ze sztucznym ożywieniem. - Carly mogłaby pojechać z tobą. Obiecałem jej
wycieczkę do Sky Bluff.
- Gdybym cię tak dobrze nie znał, pomyślałbym, że bawisz się w swata. -
Luc z największym trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Znikaj, Jardine - mruknął Carson i wcisnął mu kluczyki. Zamykając
drzwi, Luc doszedł do wniosku, że chętnie zastosowałby się do tego polecenia, i
to w sensie dosłownym.
94
R S
Otwarty dżip podskakiwał na nierównościach i kamieniach. Taka
przejażdżka bardzo przypadła Carly do gustu.
Wiał gorący wiatr, na zachodzie znów grzmiało. Było pózne popołudnie,
słońce przybrało barwę dojrzałej pomarańczy.
- Jak myślisz, zdążymy przed deszczem?
- Trudno powiedzieć.
- Może powinniśmy byli założyć dach.
- Boisz się, że zmokniesz?
Oboje się uśmiechnęli, bo dobrze znali odpowiedz.
- Skądże, może być zabawnie. Kiedy byłam dzieckiem, lubiłam
spacerować w deszczu.
- Nie ma to jak dobra przygoda. Uwielbiam takie zastrzyki adrenaliny.
Nie potrzebowała jeszcze więcej adrenaliny, wystarczyło jej towarzystwo
Luca. Od wieczoru, który spędzili na basenie, trochę się między nimi zmieniło.
To już nie była zwykła znajomość. Carly przestała walczyć z tym, co nie-
uniknione. Kochała Luca. Kochałaby go tak samo mocno, gdyby nie był
księciem, tylko bezdomnym włóczęgą. Była przekonana, że taka miłość już się
jej nigdy więcej nie przytrafi.
Niestety, jako osoba mocno stąpająca po ziemi, miała też świadomość
tego, że lato z Lukiem wkrótce dobiegnie końca. Kiedy wróci do swojego
świata, będzie wspominać każdą chwilę, którą z nim spędziła. Być może Luc już
wtedy odkryje, jak bardzo go oszukała.
- Zbliżamy się do celu podróży. - Luc gwałtownie zahamował, wzbijając
tumany pyłu.
- Prowadzisz, jakbyśmy jechali autostradą. - Zaśmiała się.
- Jazda autostradą to nuda. Co innego tutaj. Najważniejsze, że dotarliśmy
cali i zdrowi.
- Zależy, co przez to rozumiesz - odparła, krztusząc się i kaszląc.
Gdy rozległ się kolejny grzmot, oboje spojrzeli na zachód.
95
R S
- Lepiej się pośpieszmy. Chmury napływają szybciej, niż się
spodziewałem.
- Co właściwie mamy stąd zabrać?
- Wszystko, co znajdziemy. Kiedy wybuchł pożar, nikt nie myślał o
spakowaniu rzeczy.
Carly podeszła do miejsca po ognisku. To tutaj Luc pocałował ją po raz
pierwszy.
- Spójrz. - Podniosła z ziemi na wpół opróżnioną paczkę cukierków
piankowych. - Pamiętasz?
- Czy pamiętam? - Wrzucił do dżipa jakieś rzeczy i podszedł do Carly. -
Miałaś wokół ust obwódkę z cukru. - Delikatnie dotknął jej warg. - A ja nie
mogłem się powstrzymać i musiałem cię pocałować. Jesteś taka słodka - szepnął
po chwili. Poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu. Luc scałował je, a potem
powiedział z westchnieniem: - Naprawdę musimy się pośpieszyć.
Nieco oszołomiona Carly zaczęła ładować do dżipa wszystko, co znalazła.
Gdy skończyli, deszcz rozpadał się na dobre.
Luc znalazł dużą plastikową płachtę, a także swój kapelusz. Nałożył go
Carly na głowę i włączył silnik.
Deszcz cały czas przybierał na sile.
- Ale ulewa! - krzyknął Luc. - Czy tu zawsze tak pada?
- W Oklahomie często zdarza się oberwanie chmury! - odkrzyknęła Carly,
mocno przytrzymując kapelusz. - Ale takie ulewy nie trwają zbyt długo.
- A tak bardzo chciałem ci pokazać Sky Bluff.
- No to co cię powstrzymuje? To tylko mały deszczyk. Słysząc to, Luc
skrzywił się zabawnie i oznajmił:
- Jest pani niezwykłą kobietą, panno Carpenter. - Zawrócił samochód. -
No to w drogę.
96
R S
Jechali w deszczu i porywistym wietrze, śmiejąc się za każdym razem,
gdy koła dżipa natrafiały na dziurę, czemu towarzyszyły fontanny błota. Po
sekundzie, skąpani w strugach deszczu, znów byli czyści.
Wkrótce ziemia wokół nich pokryła się wartkimi strumieniami. Przy
wjezdzie do lasu Luc zwolnił.
Dżip ślizgał się na boki, koła buksowały.
- Ta ścieżka jest dobra dla koni, ale...
Gdy dżip wpadł w kolejny poślizg, Luc zacisnął mocno usta. Carly
trzymała się kurczowo fotela. Samochód przechylił się na lewą stronę i stanął.
- A niech to - mruknęła Carly.
Luc wysiadł, by sprawdzić, co się stało.
- Utknęliśmy - powiedział zmartwiony po powrocie.
- Na to wygląda. [ Pobierz całość w formacie PDF ]