[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Telefon, szefie! - wrzasnął jeden z techników.
- Teraz nie mogę! - odkrzyknął, usiłując przykręcić srebrzysty detal.
- Ale ten facet mówi, że to pilne. Jakieś hasło: Caroline.
Papa Crenshaw o mało nie zleciał z rusztowania.
- Już pędzę! - I po chwili w baraku: - Crenshaw, słucham?
- Tu Bob - zaszemrał cichy głos. - Dzwonię z automatu w Zakładach Przemysłu
Lotniczego. Taki jeden wisi na ścianie. Nie widzą mnie, bo jest ciemno. Ale nie mogę się
wydostać za bramę. Niech Pete z Jupiterem coś wymyślą! Muszę kończyć!
Papa Crenshaw westchnął.
- Pete! - ryknął w przestrzeń.
- Co jest?
- Hasło: Caroline. Dzwonił Bob. Utknął w Zakładach Lotniczych. Nie może się
wydostać za bramę. Zrób coś, ale nie wpakuj się w jakąś głupotę. Jasne?
- Jasne. Już jedziemy! Czy Jupiter może wziąć twój wóz?
- Może. - Rzucił kluczyki. - Ale uważajcie!
- Spoko, tato. Nie z takich opresji wychodziliśmy! Dzięki.
To, co starszy Crenshaw myślał o detektywistycznych skłonnościach własnego syna,
nie nadawało się do powtórzenia nawet w złym towarzystwie. Na wszelki wypadek nie
powiedział nic głośno.
Trzy minuty pózniej Pete i Jupiter jechali w stronę zakładów.
- Jak to rozegramy?
Jupiter Jones zwalniał przed bramą z kutego żelaza. Nacisnął klakson. Dwa długie,
jeden krótki. Ich sygnał ostrzegawczy. Powtórzył to jeszcze dwukrotnie.
- Mam nadzieję, że Bob się zorientuje. Powinien być gdzieś tu niedaleko. Może w
krzakach.
Z budki strażniczej wyszedł czarno ubrany ochroniarz uzbrojony po zęby. Na dodatek
miał bary mistrza wagi ciężkiej i złe błyski w oczach.
- Co jest?
- Przyjechaliśmy po elementy.
Facet zmarszczył niskie czółko.
- Jakie elementy?
Pete wysiadł z wozu.
- Miała tu na nas czekać skrzynka z elementami potrzebnymi do dekoracji
Kosmicznego Miasteczka, I atrapa rakiety.
Jupiter też opuścił auto, zostawiając szeroko otwarte drzwi.
- Dzwonił wasz dyrektor. %7łe chce pomóc burmistrzowi w wystroju Kosmicznego
Miasteczka. Wie pan! Festyn w San Bernardino. - Pete bezczelnie pchał się za bramę. - Tu
gdzieś powinny być. Te elementy. Jeśli są ciężkie, to pan nam pomoże.
Jupiter umiejętnie zachodził kompletnie ogłupiałego ochroniarza z drugiej strony.
- Niech pan zadzwoni do dyrektora. My zaczekamy.
Strażnik poddał się. Wszedł do budki, zdejmując słuchawkę wewnętrznego telefonu.
To wystarczyło Bobowi, by przyskoczyć do otwartych drzwi samochodu. Skulił się na tylnym
siedzeniu.
- Nikt nie wie o żadnych elementach! - Ochroniarz zamykał bramę.
- Diabli nadali! - zezłościł się Pete. - Jechaliśmy na darmo.
Drzwiczki trzasnęły. Jupiter ostrożnie zawracał.
- Co się stało. Bob?
- Wykonywałem trudne zadanie! - warknął Andrews. - Dzięki Bogu, że tu nie
trzymają psów. Ale i tak starłem się z niejakim doktorem Stevenem Formanem. Podejrzany
jegomość. Jedyne, co mi się podobało, to ich telefony. Na każdej ścianie budynku. Aączą bez
żetonów!
Rano zaczęło się na dobre. Już przy śniadaniu, które jedli w prowizorycznym baraku,
Pete stuknął palcem w pierwszą stronę gazety.
- Susie opublikowała artykuł. W  California Examiner .
- O Morrisonie?
- Tak. I o tajemniczym zniknięciu Thomasa Blacka. - Crenshaw pił już drugi kubek
kawy z mlekiem. - Aączy te fakty z sobą. Pisze, że Black był także chemikiem. I przyjacielem
Morrisona z młodości. Caroline, to ty?
Dziewczyna stała w drzwiach. Jej wspaniałe włosy błyszczały w słońcu.
- Powiedziano mi, że tu jesteście. Przyjechałam z Rocky Beach, bo...
- Stęskniłaś się za nami? - Pete otoczył ją ramieniem.
- No... nie. Tak, to też - uśmiechnęła się ciepło - ale sierżant Mat Wilson powiedział,
że ten nieboszczyk z okolic jeziora Big Bear miał w domu mój album ze zdjęciami.
Jupiter Jones uderzył łyżeczką w kubek.
- Stop! Po kolei. Jaki nieboszczyk? Pijak Frank Scotty, którego przepłoszyliśmy w
twoim ogródku? Wtedy żył...
Potrząsnęła włosami.
- Nie. Pamiętacie, jak staliśmy rano na parkingu koło stacja benzynowej? Znalazł nas
strażnik leśny...
- Tak. Jerry Hunter. Pamiętał twoją mamę Isabellę. I co? On jest nieboszczykiem?
Caroline usiadła na desce zastępującej krzesło.
- Postarajcie się przez chwilę nie przerywać. Dobrze? - Jej oczy wypełniły się łzami.
Chłopcy spuścili głowy.
- Mów. - Jupiter okładał kanapkę plastrami pomidora.
- Kiedy Hunter z nami rozmawiał, odwołano go do jakiegoś wypadku w okolicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl