[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czy, którego uszu już wcześniej dochodziły pogłoski o działają
cym w tym klubie oszuście, poczuł się zmuszony zakwestiono
wać wygraną pewnego młodego przybysza z północy, gościa ze
Szkocji, który jednym rzutem kostek zdobył ogromną fortunę,
podczas gdy baron W***b***k zgrał się do suchej nitki".
- Pani wybaczy, panno Penny - przerwał oburzony Pratt
- ale to przecież nie było tak!
- Przecież wiesz, Pratt, że Tafle" nie dopuszcza, by prawda
popsuła smakowitą historyjkę - powiedziała Amariah ponuro.
- Słuchaj dalej, kłamstwa stają się coraz bardziej odrażające.
%7ładna pomoc ze strony władz klubu nie nadeszła, perso
nel opowiedział się po stronie Szkota a przeciw baronowi, co
więcej, bezczynnie stał z boku, podczas gdy przyjaciele Szko
cji zaatakowali go i naruszyli jego nietykalność cielesną. Nie
wątpliwie ta pożałowania godna afera zakończy się wkrótce
spotkaniem honorowym pomiędzy obu panami gdzieś na
obrzeżach miasta, natomiast Czerwona Królowa Penny House
będzie musiała ukryć problem nieuczciwego faworyzowania
i opracować z wielkim oszustem sposób dalszego uprawiania
owego niecnego procederu przy zielonym stoliku, z którego
oboje czerpiÄ… profity".
Amariah była zbyt wściekła, by mówić, prychnęła tylko
ze złością i cisnęła gazetę do paleniska. Stronice zatrzepotały
i stanęły w ogniu.
122
- Nic mnie nie obchodzi, co ci powiedział książę, Pratt. To
nie jest żadna przyprawa, to piekielna trucizna! Ci ludzie chcą
nas zrujnować, a ja nie zamierzam tu siedzieć bezczynnie. Je
żeli mają czelność nazywać mnie z powodu moich włosów
Czerwoną Królową, to będę królową i pokażę im, co spotyka
tych, którzy zbrukali moje królestwo!
- Nie, panno Penny! - zawołał Pratt, choć jego głos również
drżał z tłumionego oburzenia. - To znaczy, tak, panno Penny,
nie może pani siedzieć bezczynnie.
- I nie będę. - Tak mocno uderzyła pięścią w stół, że fi
liżanka podskoczyła na talerzyku. - Sprowadz dla mnie do
rożkę, Pratt. Najwyższy czas, żebym złożyła wizytę wydaw
cy Tattle a".
Rozdział ósmy
Guilford skrzywił się na widok skromnego szyldu wiszą
cego nad jego głową. Farba łuszczyła się, więc nazwa wybla
kła zarówno na szyldzie, jak i na drzwiach do niewielkiego
biura, przed którym stał. Dziwne, jak tak nędzna firma mog
ła narobić tyle zamieszania wśród najlepszych rodzin w Lon
dynie. Sam Guilford, w przeciwieństwie do większości zna
jomych, kompletnie nie liczył się z tym, co o nim mówiono
bÄ…dz pisano.
Dla dobra Amariah zrobił jednak rzecz nie do pomyślenia.
Przejrzał pierwsze wydania gazet, zanim poszedł spać, co wy
starczyło, żeby dziś wstał wraz ze świtem. Nie zerwał się z łóż
ka o tak nieprzyzwoitej godzinie, odkąd odziedziczył tytuł
i majątek, jednak zdobył się na to dla Amariah. Dla niej rów
nież odwiedził dwóch posiniaczonych i skacowanych dżen
telmenów, którzy nie mieli ochoty go widzieć ani z nim roz
mawiać, musieli jednak go zobaczyć i wysłuchać. I wreszcie,
również dla Amariah, przyjechał do tej plugawej części Stran
du, by stoczyć batalię z pismakami Covent Garden Tatle",
choć nie minęło jeszcze południe.
- Przyjechałem zobaczyć się z twoim pryncypałem. Mam
124
z nim do omówienia pewną sprawę. Idz i przyprowadz tu tego
łachudrę - obwieścił niskiemu, grubemu czeladnikowi z przy-
czernionymi atramentem palcami, który siedział na wysokim
stołku i porządkował pudło z czcionkami.
Lokal zajmowany przez Tattle'a" był ciasny, wąski i brud
ny, na nagich ścianach wisiały upstrzone przez muchy ulotki
polityczne, a na stojącym pod oknem biurku walały się reszt
ki wczorajszej kolacji.
Chłopak zsunął się ze stołka i wytarł ręce o fartuch.
- Nazwisko, sir?
- Moje nazwisko? - Guilford uśmiechnął się, zdecydowa
ny rozegrać to dokładnie tak, jak sobie zaplanował. - Książę
Guilford.
Czeladnik kiwnął głową i zniknął w pokoju na zapleczu,
by po chwili wrócić z mężczyzną, który, sądząc po brzuchu
wylewającym się z boków fartucha, musiał być ojcem otyłe
go chłopaka.
- Simon Dalton, pański uniżony sługa - przedstawił się
i wykonał szeroki ukłon zaplamioną atramentem ręką, co za
krawało na wyrazną kpinę. - Trudno mi wprost wyrazić, jak
bardzo czuję się zaszczycony. Wielcy tego świata rzadko za
szczycajÄ… mnie wizytÄ….
- Większość dżentelmenów nie widzi powodu, by pana od
wiedzać, Dalton. - Guilford rzucił na biurko egzemplarz dzi
siejszego numeru Tattle'a". - Ten stek kłamstw nie pozosta
wił mi wyboru.
Dalton wydÄ…Å‚ wargi.
- Mocne słowa, Wasza Wysokość. Doprawdy, mocne słowa.
- Słowa prawdy, choć pan pewnie nie potrafi dostrzec różnicy.
Dalton skłonił się, nie odrywając od Guilforda czujnego
spojrzenia.
125
- Pragnę przypomnieć Waszej Wysokości, że ja sprzedaję
gazetÄ™, nie prawdÄ™.
- Przynajmniej pan nie zaprzecza - zauważył Guilford
z niesmakiem bynajmniej nieudawanym. - Czy to pan jest
autorem tych kalumnii o wczorajszych wydarzeniach w Pen
ny House?
Dalton skłonił się ponownie i uśmiechnął.
- Podziwia pan moją pracę, Wasza Wysokość?
- Podziwiam pańską bezczelność - stwierdził Guilford. -
Mam ku temu powody. Nie był pan wczoraj w Penny House,
zresztą nikt by tam pana nie wpuścił. Jak pan mógł powypi
sywać takie łgarstwa?
Dalton wzruszył ramionami.
- Dysponuję siecią informatorów. Ludzie mają prawo wie
dzieć, co dzieje się za wysokimi drzwiami przy St. James Street.
- Ale ludzie powinni poznać prawdę, a nie pana skrzywio
ną wersję wydarzeń.
- Prawda, Wasza Wysokość, jest jak piękno, zależy zawsze
od oceny patrzącego. - Dalton uśmiechnął się szeroko, jak
by tym jednym kulawym aforyzmem mógł załatwić sprawę.
- Nie rozumiem jednak pańskiego niezadowolenia, Wasza
Wysokość. Pan nie został w tym tekście wspomniany, nawet
przelotnie. A może jest pan sekundantem jednego z urażo
nych dżentelmenów?
- Nie potrzeba sekundantów, bo nie będzie żadnego po
jedynku - rzucił Guilford ostrym tonem. - Rozmawiałem
dziś rano z obu panami i wybiłem im z głowy ten absurdalny
i prawnie zabroniony czyn.
- Jaka szkoda! - zawołał wyraznie rozdrażniony Dalton. -
Nic tak nie podnosi sprzedaży, jak dobry pojedynek!
- Jest jeszcze parę czynów legalnych, ale jeszcze bardziej
126
groznych, Dalton. - Cierpliwość Guilforda była na wyczer
paniu i gdyby nie chodziło o dobro Amariah, dałby temu
nikczemnikowi po pysku i na tym zakończył sprawę. - Co,
u licha, daje panu prawo do podżegania do zabójstwa? Nie
obchodzi pana, ilu ludziom zniszczył pan życie oszczerstwa
mi albo ile godnych szacunku firm może pan doprowadzić do
ruiny bezmyślnymi słowami?
- Penny House! - Oczy Daltona zabłysły. - O to chodzi,
Wasza Wysokość? Nie zależy panu na Westbrooku ani tym
drugim gościu, nie przejmuje się pan, że mogliby w porannej
mgiełce wpakować sobie kulkę między oczy. Pan myśli tylko
o tym, jak taki pojedynek czy oskarżenie o oszustwo wpłynę
łoby na pozycję Penny House i los ślicznej panny Penny.
Guilford złapał Daltona za szelki fartucha i niemal uniósł
go nad ziemiÄ™.
- Ani mi się waż mówić o pannie Penny, Dalton. Ani tutaj, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
czy, którego uszu już wcześniej dochodziły pogłoski o działają
cym w tym klubie oszuście, poczuł się zmuszony zakwestiono
wać wygraną pewnego młodego przybysza z północy, gościa ze
Szkocji, który jednym rzutem kostek zdobył ogromną fortunę,
podczas gdy baron W***b***k zgrał się do suchej nitki".
- Pani wybaczy, panno Penny - przerwał oburzony Pratt
- ale to przecież nie było tak!
- Przecież wiesz, Pratt, że Tafle" nie dopuszcza, by prawda
popsuła smakowitą historyjkę - powiedziała Amariah ponuro.
- Słuchaj dalej, kłamstwa stają się coraz bardziej odrażające.
%7ładna pomoc ze strony władz klubu nie nadeszła, perso
nel opowiedział się po stronie Szkota a przeciw baronowi, co
więcej, bezczynnie stał z boku, podczas gdy przyjaciele Szko
cji zaatakowali go i naruszyli jego nietykalność cielesną. Nie
wątpliwie ta pożałowania godna afera zakończy się wkrótce
spotkaniem honorowym pomiędzy obu panami gdzieś na
obrzeżach miasta, natomiast Czerwona Królowa Penny House
będzie musiała ukryć problem nieuczciwego faworyzowania
i opracować z wielkim oszustem sposób dalszego uprawiania
owego niecnego procederu przy zielonym stoliku, z którego
oboje czerpiÄ… profity".
Amariah była zbyt wściekła, by mówić, prychnęła tylko
ze złością i cisnęła gazetę do paleniska. Stronice zatrzepotały
i stanęły w ogniu.
122
- Nic mnie nie obchodzi, co ci powiedział książę, Pratt. To
nie jest żadna przyprawa, to piekielna trucizna! Ci ludzie chcą
nas zrujnować, a ja nie zamierzam tu siedzieć bezczynnie. Je
żeli mają czelność nazywać mnie z powodu moich włosów
Czerwoną Królową, to będę królową i pokażę im, co spotyka
tych, którzy zbrukali moje królestwo!
- Nie, panno Penny! - zawołał Pratt, choć jego głos również
drżał z tłumionego oburzenia. - To znaczy, tak, panno Penny,
nie może pani siedzieć bezczynnie.
- I nie będę. - Tak mocno uderzyła pięścią w stół, że fi
liżanka podskoczyła na talerzyku. - Sprowadz dla mnie do
rożkę, Pratt. Najwyższy czas, żebym złożyła wizytę wydaw
cy Tattle a".
Rozdział ósmy
Guilford skrzywił się na widok skromnego szyldu wiszą
cego nad jego głową. Farba łuszczyła się, więc nazwa wybla
kła zarówno na szyldzie, jak i na drzwiach do niewielkiego
biura, przed którym stał. Dziwne, jak tak nędzna firma mog
ła narobić tyle zamieszania wśród najlepszych rodzin w Lon
dynie. Sam Guilford, w przeciwieństwie do większości zna
jomych, kompletnie nie liczył się z tym, co o nim mówiono
bÄ…dz pisano.
Dla dobra Amariah zrobił jednak rzecz nie do pomyślenia.
Przejrzał pierwsze wydania gazet, zanim poszedł spać, co wy
starczyło, żeby dziś wstał wraz ze świtem. Nie zerwał się z łóż
ka o tak nieprzyzwoitej godzinie, odkąd odziedziczył tytuł
i majątek, jednak zdobył się na to dla Amariah. Dla niej rów
nież odwiedził dwóch posiniaczonych i skacowanych dżen
telmenów, którzy nie mieli ochoty go widzieć ani z nim roz
mawiać, musieli jednak go zobaczyć i wysłuchać. I wreszcie,
również dla Amariah, przyjechał do tej plugawej części Stran
du, by stoczyć batalię z pismakami Covent Garden Tatle",
choć nie minęło jeszcze południe.
- Przyjechałem zobaczyć się z twoim pryncypałem. Mam
124
z nim do omówienia pewną sprawę. Idz i przyprowadz tu tego
łachudrę - obwieścił niskiemu, grubemu czeladnikowi z przy-
czernionymi atramentem palcami, który siedział na wysokim
stołku i porządkował pudło z czcionkami.
Lokal zajmowany przez Tattle'a" był ciasny, wąski i brud
ny, na nagich ścianach wisiały upstrzone przez muchy ulotki
polityczne, a na stojącym pod oknem biurku walały się reszt
ki wczorajszej kolacji.
Chłopak zsunął się ze stołka i wytarł ręce o fartuch.
- Nazwisko, sir?
- Moje nazwisko? - Guilford uśmiechnął się, zdecydowa
ny rozegrać to dokładnie tak, jak sobie zaplanował. - Książę
Guilford.
Czeladnik kiwnął głową i zniknął w pokoju na zapleczu,
by po chwili wrócić z mężczyzną, który, sądząc po brzuchu
wylewającym się z boków fartucha, musiał być ojcem otyłe
go chłopaka.
- Simon Dalton, pański uniżony sługa - przedstawił się
i wykonał szeroki ukłon zaplamioną atramentem ręką, co za
krawało na wyrazną kpinę. - Trudno mi wprost wyrazić, jak
bardzo czuję się zaszczycony. Wielcy tego świata rzadko za
szczycajÄ… mnie wizytÄ….
- Większość dżentelmenów nie widzi powodu, by pana od
wiedzać, Dalton. - Guilford rzucił na biurko egzemplarz dzi
siejszego numeru Tattle'a". - Ten stek kłamstw nie pozosta
wił mi wyboru.
Dalton wydÄ…Å‚ wargi.
- Mocne słowa, Wasza Wysokość. Doprawdy, mocne słowa.
- Słowa prawdy, choć pan pewnie nie potrafi dostrzec różnicy.
Dalton skłonił się, nie odrywając od Guilforda czujnego
spojrzenia.
125
- Pragnę przypomnieć Waszej Wysokości, że ja sprzedaję
gazetÄ™, nie prawdÄ™.
- Przynajmniej pan nie zaprzecza - zauważył Guilford
z niesmakiem bynajmniej nieudawanym. - Czy to pan jest
autorem tych kalumnii o wczorajszych wydarzeniach w Pen
ny House?
Dalton skłonił się ponownie i uśmiechnął.
- Podziwia pan moją pracę, Wasza Wysokość?
- Podziwiam pańską bezczelność - stwierdził Guilford. -
Mam ku temu powody. Nie był pan wczoraj w Penny House,
zresztą nikt by tam pana nie wpuścił. Jak pan mógł powypi
sywać takie łgarstwa?
Dalton wzruszył ramionami.
- Dysponuję siecią informatorów. Ludzie mają prawo wie
dzieć, co dzieje się za wysokimi drzwiami przy St. James Street.
- Ale ludzie powinni poznać prawdę, a nie pana skrzywio
ną wersję wydarzeń.
- Prawda, Wasza Wysokość, jest jak piękno, zależy zawsze
od oceny patrzącego. - Dalton uśmiechnął się szeroko, jak
by tym jednym kulawym aforyzmem mógł załatwić sprawę.
- Nie rozumiem jednak pańskiego niezadowolenia, Wasza
Wysokość. Pan nie został w tym tekście wspomniany, nawet
przelotnie. A może jest pan sekundantem jednego z urażo
nych dżentelmenów?
- Nie potrzeba sekundantów, bo nie będzie żadnego po
jedynku - rzucił Guilford ostrym tonem. - Rozmawiałem
dziś rano z obu panami i wybiłem im z głowy ten absurdalny
i prawnie zabroniony czyn.
- Jaka szkoda! - zawołał wyraznie rozdrażniony Dalton. -
Nic tak nie podnosi sprzedaży, jak dobry pojedynek!
- Jest jeszcze parę czynów legalnych, ale jeszcze bardziej
126
groznych, Dalton. - Cierpliwość Guilforda była na wyczer
paniu i gdyby nie chodziło o dobro Amariah, dałby temu
nikczemnikowi po pysku i na tym zakończył sprawę. - Co,
u licha, daje panu prawo do podżegania do zabójstwa? Nie
obchodzi pana, ilu ludziom zniszczył pan życie oszczerstwa
mi albo ile godnych szacunku firm może pan doprowadzić do
ruiny bezmyślnymi słowami?
- Penny House! - Oczy Daltona zabłysły. - O to chodzi,
Wasza Wysokość? Nie zależy panu na Westbrooku ani tym
drugim gościu, nie przejmuje się pan, że mogliby w porannej
mgiełce wpakować sobie kulkę między oczy. Pan myśli tylko
o tym, jak taki pojedynek czy oskarżenie o oszustwo wpłynę
łoby na pozycję Penny House i los ślicznej panny Penny.
Guilford złapał Daltona za szelki fartucha i niemal uniósł
go nad ziemiÄ™.
- Ani mi się waż mówić o pannie Penny, Dalton. Ani tutaj, [ Pobierz całość w formacie PDF ]