[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nic się nie stało.
- Nieprawda. Przyniosę jakąś ścierkę...
- Izzie, to naprawdę drobiazg - powiedział, chwytając ją za
rękę. - Gwiżdżę na tę idiotyczną butelkę i na podłogę.
- Ale ja nie. PrzychodzÄ™ tu nieproszona, krytykujÄ™ twoje
obrazy, a potem mszczę ci podłogę. Jestem beznadziejna...
- Och, Izzie, to ja powinienem cię przeprosić. Byłem wobec
ciebie nieuprzejmy, a potem zachowaÅ‚em siÄ™ nietaktownie, po­
ruszajÄ…c temat Steve'a...
Jak możesz być tak ślepy? - pomyślała. Czyżbyś nie widział,
że jestem w tobie zakochana? A może twoje uczucie do mnie
jest tak nikłe, że nie przyszło ci to nawet do głowy? Gdy łzy
napłynęły jej do oczu, zaczęła szukać w kieszeni chusteczki,
a Ben przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… do siebie i objÄ…Å‚.
- Och, Izzie* przestań - wyszeptał. - Nie mogę patrzeć, jak
płaczesz. Postaram się, żeby do ciebie wrócił; Obiecuję.
- Ty... nic nie rozumiesz - wyszlochała.
Z POTRZEBY SERCA
109
- Ależ rozumiem, wierz mi - oznajmił, delikatnie ocierając
palcami łzy z jej policzków. - Doskonale wiem, co to znaczy
mieć złamane serce.
Próbowała coś powiedzieć, lecz miała wrażenie, że język
przylgnÄ…Å‚ jej do podniebienia. Odruchowo uniosÅ‚a gÅ‚owÄ™ i mus­
nęła wargami jego usta. Oczy Bena rozszerzyły się i wyraznie
pociemniały, ona jednak nie przestała go całować. W końcu
poczuła, że Ben się poddaje. Kiedy dotknął jej piersi, westchnęła
z rozkoszy. On cię pragnie, krzyczało radośnie jej serce. Gdy
przylgnęła do niego mocniej, poczuÅ‚a, że jest wyraznie podnie­
cony. Ona też go pragnęła. Lecz kiedy nagle się od niej odsunął,
spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Ben...? - wyszeptała drżącym głosem.
- Lepiej już idz - powiedział cicho.
- Mam sobie pójść?
- Izzie... - Splótł dłonie tak, że zbielały mu kostki. - Uważam
cię za wspaniałą dziewczynę, ale to istne szaleństwo. Steve...
- Czy możesz przestać o nim mówić! - powiedziaÅ‚a z gnie­
wem. - Nie kocham go. Ja... zakochałam się w tobie.
Gdy wyrzuciła to z siebie, zrobiło jej się gorąco.
- Izzie... - Ben zawahał się i odchrząknął. - Izzie, bardzo
mi pochlebia, że ktoś taki jak ty może choćby przez minutę
wierzyć, że darzy mnie uczuciem, ale to nieprawda.
- Ależ Ben, jestem w tobie zakochana od tygodni!
W jego oczach pojawiÅ‚ siÄ™ jakiÅ› bÅ‚ysk - nadziei lub przera­
żenia - lecz natychmiast zniknął.
- Nawet gdyby to byÅ‚a prawda, nie jestem dla ciebie odpo­
wiednim partnerem. Jestem za stary i... za nudny.
- Nie jesteś nudny - zaoponowała. -1 nie jesteś stary.
- Byłem lekarzem, kiedy ty jeszcze bawiłaś się lalkami.
- Nigdy nie bawiłam się lalkami! - zawołała. - Owszem,
strzelałam z łuku, ale lalki mnie nie interesowały.
110 Z POTRZEBY SERCA
Na twarzy Bena pojawił się przelotny uśmiech.
- Nic by z tego nie wyszło, Izzie. Po śmierci Caroline...
- Zawahał się, a Izzie miała ochotę wykrzyczeć, że przecież
jego żona nie żyje, że nigdy już nie wróci...
- Nadal ją kochasz, prawda? - spytała drżącym głosem.
Nie odpowiedział. Kiedy wyciągnęła rękę w jego stronę,
gwałtownie się cofnął.
- Idz do domu, Izzie. Wyjdz stÄ…d, zanim zrobiÄ™ coÅ›, czego
oboje do końca życia będziemy żałować.
- Ja bym tego nie żałowała - wyszeptała, czując, że jej
policzki płoną. - Pragnę cię i wiem, że ty... też.
Przez chwilę myślała, że Ben znów ją obejmie, ale on ku jej
przerażeniu wybuchnął sztucznym śmiechem.
- OczywiÅ›cie, że ciÄ™ pragnÄ™! - zawoÅ‚aÅ‚. - Przecież jestem męż­
czyzną, a nie mnichem, więc kiedy rzuca się na mnie atrakcyjna
kobieta, to co, do diabła, miałbym zrobić? - Widząc, że Izzie drży,
skrzywił się boleśnie. - Och, na litość boską, idz już do domu. Nie
pasujemy do siebie i zapewniam cię, że nic by z tego nie wyszło.
Przez łzy ledwo widziała jego twarz.-
- Ben, proszę...-wyszeptała.
- Co mam zrobić, żeby to do ciebie dotarło? - wybuchnął.
- Nie mam ochoty na twoje towarzystwo, więc dlaczego po
prostu stÄ…d nie wyjdziesz?
Tłumiąc szloch, opuściła jego dom.
Nie wiedziała, że Ben patrzył za nią, dopóki jej samochód
nie zniknÄ…Å‚ za zakrÄ™tem. Nie wiedziaÅ‚a, że kiedy wszedÅ‚ z po­
wrotem do domu, nalał sobie dużą porcję whisky. Nie wiedziała
też, że przez długi czas stał, wpatrując się w portret rudowłosej
kobiety, a potem nagle cisnÄ…Å‚ w niego szklankÄ….
ROZDZIAA ÓSMY
- Izzie, musimy porozmawiać - powiedział łagodnym
tonem.
Gdyby przestała rozmawiać z Faith, byłaby teraz w połowie
drogi do domu i nie wpadłaby na Bena.
- Czy to nie może zaczekać? - spytała. - Mam za sobą
ciężki dzień...
- Ja też, ale ta sprawa nie może czekać. Musimy porozma­
wiać o tym, co wydarzyło się wczoraj w moim domu.
Nie miała ochoty wspominać tego wieczoru. Na samą myśl
o swym wyznaniu i reakcji Bena kurczyła się z zażenowania.
- Proszę - szepnęła, rozglądając się nerwowo wokół siebie
w nadziei, że ktoÅ› nadejdzie i poÅ‚oży kres tej krÄ™pujÄ…cej rozmo­
wie. - Nie musisz nic mówić. Doskonale wszystko rozumiem.
- Bardzo w to wątpię - mruknął. - Izzie, spójrz na mnie.
Bała się spojrzeć mu w oczy w obawie, że może w nich
dostrzec współczucie, a nawet rozbawienie. Jednakże gdy Ben
uniósł jej głowę, zauważyła w nich jedynie niepokój. Choć sama
nie wiedziała dlaczego, wydało jej się to jeszcze gorsze.
- Izzie, oboje byliÅ›my wczoraj podenerwowani. Ty z powo­
du Steve'a, a ja... Ale to nie usprawiedliwia mojego zachowa­
nia. Nie powinienem był...
Przerwał mu przenikliwy dzwonek pagera. Kiedy sięgnął po
aparat do kieszeni, Izzie wykorzystaÅ‚a sytuacjÄ™ i uciekÅ‚a. Do­
skonale wiedziała, że Ben wróci do tego tematu, ale teraz nic
112 Z POTRZEBY SERCA
jej to nie obchodziło. Pragnęła tylko wrócić do domu, zamknąć
drzwi i zacząć ubolewać nad tym, że w ogóle się urodziła.
- Niedobrze to wyglÄ…da, prawda, siostro? - powiedziaÅ‚ por­
tier, kiedy zmierzała w stronę samochodu.
- Co wyglÄ…da niedobrze?
- No, ten pożar w składzie drewna u Houndslowa. Podobno
jest wielu rannych.
Izzie biegiem wróciła do szpitala.
- Miałaś bardzo krótką przerwę - mruknęła Faith na jej
widok.
- Jak wygląda sytuacja? - spytała Izzie.
- Sześć ofiar jest już w drodze, cztery kobiety i dwóch stra­
żaków - wyjaśniła Faith. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl