[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najnieprawdopodobniejsze, najbardziej nieoczekiwane zwierzęta koziołkowały
włochacze, kuśtykały na chwiejnych nogach niezgrabne rękojady, jeszcze inne
nieznane, nigdy nie widziane ni to zwierzęta, ni to owady, ró\nobarwne, wielookie,
nagie, lśniące& I znowu następowała cisza, znów wszystko zaczynało się od
początku, i znowu, i znowu, w przera\ającym, uporczywym rytmie, z jakąś
niewyczerpaną energią; wydawało się, \e tak zawsze było i będzie, w tym samym
rytmie, z taką samą energią& Raz rycząc straszliwie wylazł z mgły młody hippocetus,
kilkakrotnie wybiegały martwiaki i niezwłocznie pędziły do lasu ciągnąc za sobą
białawe smugi stygnącej pary. A nieruchomy liliowy obłok połykał i wypluwał,
połykał i wypluwał, nieustannie i regularnie jak maszyna.
& Kaczonóg mówił, \e Miasto stoi na wzgórzu. Być mo\e to właśnie jest Miasto,
być mo\e oni to właśnie nazywają Miastem. Tak, z pewnością to jest Miasto. Tylko
jaki jest jego sens? Po co to wszystko? I ta dziwaczna działalność& Oczekiwałem
czegoś podobnego& Zawracanie głowy, niczego takiego wcale nie oczekiwałem.
Myślałem wyłącznie o gospodarzach; a gdzie oni, ci gospodarze? Kandyd spojrzał na
martwiaki. Martwiaki stały w poprzednich pozach, z tak samo otwartymi ustami. Być
mo\e mylę się, pomyślał Kandyd. Być mo\e one właśnie są gospodarzami. Zapewne
mylę się przez cały czas. Zupełnie oduczyłem się tutaj myślenia. Je\eli nawet czasem
pojawiają się w mojej głowie jakieś myśli, to od razu okazuje się, \e w ogóle nie
jestem w stanie powiązać ich ze sobą& Z mgły nie wyszedł jeszcze ani jeden
mięczak. Pytanie dlaczego z mgły nie wyszedł jeszcze ani jeden mięczak?& Nie,
to nie to. Trzeba po kolei. Przecie\ szukam zródła jakiejś racjonalnej działalności&
yle, znowu zle. Zupełnie mnie nie interesuje rozumna działalność. Po prostu szukam
kogokolwiek, kto mi pomo\e wrócić do domu. śeby mi pomógł pokonać tysiąc
kilometrów lasu. Albo \eby mi chocia\ powiedział, w którą stronę mam iść.
Martwiaki muszą mieć gospodarzy, więc szukam tych gospodarzy, szukam zródła
rozumnej działalności. Kandyd nabrał nieco otuchy rozumowanie wydało się
zupełnie sensowne. Zacznijmy od początku. Przemyślmy wszystko spokojnie i bez
pośpiechu. Teraz nie pora na pośpiech, teraz jest najodpowiedniejszy moment, \eby
wszystko przemyśleć spokojnie i bez pośpiechu. Zacznijmy od samego początku.
Martwiaki muszą mieć gospodarzy, poniewa\ martwiaki to nie ludzie i poniewa\
martwiaki to nie zwierzęta. To oznacza, \e martwiaki zostały wyprodukowane. Je\eli
one nie są ludzmi& A dlaczego właściwie miałyby nie być ludzmi? Kandyd potarł
czoło. Przecie\ ju\ rozwiązywałem ten problem. Dawno, jeszcze kiedy byłem na wsi.
Nawet dwa razy go rozwiązywałem, poniewa\ za pierwszym razem zapomniałem,
jakie było rozwiązanie, a teraz Napomniałem, jakie jest rozumowanie&
Z całej siły potrząsnął głową i Nava cichutko syknęła na niego. Kandyd przycichł i
jakiś czas le\ał nieruchomo z twarzą w mokrej trawie.
& Dlaczego nie mogą być zwierzętami, te\ ju\ kiedyś udowodniłem& Wysoka
temperatura& Nie, zawracanie głowy& Uprzytomnił sobie nagle ze straszliwym
przera\eniem, \e zapomniał nawet, jak martwiaki wyglądają. Pamiętał tylko ich
rozpalone ciała i przeszywający ból poparzonych dłoni. Uniósł głowę i spojrzał na
martwiaki. Tak. Myśleć mi nie wolno, myślenie jest dla mnie przeciwwskazane, i to
właśnie teraz, kiedy powinienem myśleć intensywniej ni\ kiedykolwiek. Pora coś
zjeść; ju\ mi to kiedyś opowiadałaś, Navo; pojutrze idziemy oto wszystko, co mi
wolno. Ale przecie\ jednak odszedłem! Teraz pójdę do Miasta. Czymkolwiek by się
miało okazać do Miasta. Mózg zarósł mi lasem. Niczego ju\ nie potrafię
zrozumieć& Przypomniałem sobie. Szedłem do Miasta po to, \eby mi to wszystko
wytłumaczono i Przezwycię\enie, i martwiaki, i Wielkie Przeoranie Gleby, i
jeziora z topielcami& Okazuje się, \e to wszystko kłamstwo, znowu wszystko
zełgali, nikomu nie wolno wierzyć& Miałem nadzieję, \e w Mieście mi wytłumaczą,
jak mam się dostać do swoich, przecie\ starzec ciągle powtarzał: Miasto wie
wszystko . Więc niemo\liwe, \eby tam nie wiedziano o naszej stacji biologicznej, o
Zarządzie. Nawet Kaczonóg bez przerwy gada o Czarcich Skałach i o latających [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
najnieprawdopodobniejsze, najbardziej nieoczekiwane zwierzęta koziołkowały
włochacze, kuśtykały na chwiejnych nogach niezgrabne rękojady, jeszcze inne
nieznane, nigdy nie widziane ni to zwierzęta, ni to owady, ró\nobarwne, wielookie,
nagie, lśniące& I znowu następowała cisza, znów wszystko zaczynało się od
początku, i znowu, i znowu, w przera\ającym, uporczywym rytmie, z jakąś
niewyczerpaną energią; wydawało się, \e tak zawsze było i będzie, w tym samym
rytmie, z taką samą energią& Raz rycząc straszliwie wylazł z mgły młody hippocetus,
kilkakrotnie wybiegały martwiaki i niezwłocznie pędziły do lasu ciągnąc za sobą
białawe smugi stygnącej pary. A nieruchomy liliowy obłok połykał i wypluwał,
połykał i wypluwał, nieustannie i regularnie jak maszyna.
& Kaczonóg mówił, \e Miasto stoi na wzgórzu. Być mo\e to właśnie jest Miasto,
być mo\e oni to właśnie nazywają Miastem. Tak, z pewnością to jest Miasto. Tylko
jaki jest jego sens? Po co to wszystko? I ta dziwaczna działalność& Oczekiwałem
czegoś podobnego& Zawracanie głowy, niczego takiego wcale nie oczekiwałem.
Myślałem wyłącznie o gospodarzach; a gdzie oni, ci gospodarze? Kandyd spojrzał na
martwiaki. Martwiaki stały w poprzednich pozach, z tak samo otwartymi ustami. Być
mo\e mylę się, pomyślał Kandyd. Być mo\e one właśnie są gospodarzami. Zapewne
mylę się przez cały czas. Zupełnie oduczyłem się tutaj myślenia. Je\eli nawet czasem
pojawiają się w mojej głowie jakieś myśli, to od razu okazuje się, \e w ogóle nie
jestem w stanie powiązać ich ze sobą& Z mgły nie wyszedł jeszcze ani jeden
mięczak. Pytanie dlaczego z mgły nie wyszedł jeszcze ani jeden mięczak?& Nie,
to nie to. Trzeba po kolei. Przecie\ szukam zródła jakiejś racjonalnej działalności&
yle, znowu zle. Zupełnie mnie nie interesuje rozumna działalność. Po prostu szukam
kogokolwiek, kto mi pomo\e wrócić do domu. śeby mi pomógł pokonać tysiąc
kilometrów lasu. Albo \eby mi chocia\ powiedział, w którą stronę mam iść.
Martwiaki muszą mieć gospodarzy, więc szukam tych gospodarzy, szukam zródła
rozumnej działalności. Kandyd nabrał nieco otuchy rozumowanie wydało się
zupełnie sensowne. Zacznijmy od początku. Przemyślmy wszystko spokojnie i bez
pośpiechu. Teraz nie pora na pośpiech, teraz jest najodpowiedniejszy moment, \eby
wszystko przemyśleć spokojnie i bez pośpiechu. Zacznijmy od samego początku.
Martwiaki muszą mieć gospodarzy, poniewa\ martwiaki to nie ludzie i poniewa\
martwiaki to nie zwierzęta. To oznacza, \e martwiaki zostały wyprodukowane. Je\eli
one nie są ludzmi& A dlaczego właściwie miałyby nie być ludzmi? Kandyd potarł
czoło. Przecie\ ju\ rozwiązywałem ten problem. Dawno, jeszcze kiedy byłem na wsi.
Nawet dwa razy go rozwiązywałem, poniewa\ za pierwszym razem zapomniałem,
jakie było rozwiązanie, a teraz Napomniałem, jakie jest rozumowanie&
Z całej siły potrząsnął głową i Nava cichutko syknęła na niego. Kandyd przycichł i
jakiś czas le\ał nieruchomo z twarzą w mokrej trawie.
& Dlaczego nie mogą być zwierzętami, te\ ju\ kiedyś udowodniłem& Wysoka
temperatura& Nie, zawracanie głowy& Uprzytomnił sobie nagle ze straszliwym
przera\eniem, \e zapomniał nawet, jak martwiaki wyglądają. Pamiętał tylko ich
rozpalone ciała i przeszywający ból poparzonych dłoni. Uniósł głowę i spojrzał na
martwiaki. Tak. Myśleć mi nie wolno, myślenie jest dla mnie przeciwwskazane, i to
właśnie teraz, kiedy powinienem myśleć intensywniej ni\ kiedykolwiek. Pora coś
zjeść; ju\ mi to kiedyś opowiadałaś, Navo; pojutrze idziemy oto wszystko, co mi
wolno. Ale przecie\ jednak odszedłem! Teraz pójdę do Miasta. Czymkolwiek by się
miało okazać do Miasta. Mózg zarósł mi lasem. Niczego ju\ nie potrafię
zrozumieć& Przypomniałem sobie. Szedłem do Miasta po to, \eby mi to wszystko
wytłumaczono i Przezwycię\enie, i martwiaki, i Wielkie Przeoranie Gleby, i
jeziora z topielcami& Okazuje się, \e to wszystko kłamstwo, znowu wszystko
zełgali, nikomu nie wolno wierzyć& Miałem nadzieję, \e w Mieście mi wytłumaczą,
jak mam się dostać do swoich, przecie\ starzec ciągle powtarzał: Miasto wie
wszystko . Więc niemo\liwe, \eby tam nie wiedziano o naszej stacji biologicznej, o
Zarządzie. Nawet Kaczonóg bez przerwy gada o Czarcich Skałach i o latających [ Pobierz całość w formacie PDF ]