[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapodział i że Aleksander Wasiljewicz przedtem nie bardzo jej się podobał: wyczuwała w
nim babiarza. Nie miała na to żadnych dowodów, ot tak, podświadomie. Takie drobiazgi:
wąsiki i przesadnie delikatne maniery, jakby się obawiał nawet przypadkiem dotknąć jej
palcem, Babiarzy Lala nie znosiła.
Dochodziła już pierwsza w nocy, Lala zaczynała się coraz bardziej niepokoić:
 Gdzie jest Mikołaj Demjanowicz? Może stało się coś złego?
 Kola przyjedzie  oświadczył stanowczo Aleksander Wasiljewicz.  Przyjedzie z
całą pewnością.
 A ja tu pana zamęczam...
 Niech się pani mną nie przejmuje, w nocy nigdy nie sypiam, pracuję. A że ziewam, to
sercowe, motor nawala. Trzeba coś zażyć.  Wyjął z kieszeni szklaną tubkę, wysypał na
dłoń kilka mikroskopijnych czerwonych kuleczek.
 Przynieść panu wody?
 Proszę bardzo. Jeżeli pani tak uprzejma...
Pobiegła do kuchni, zapaliła światło, okazało się, że kuch
nia jest równie wielka jak jadalnia  za zasłoną ktoś chrapał  nalała do filiżanki gotowanej
wody z imbryka. Aleksander Wasiljewicz leżał na kanapie z przymkniętymi oczami. Twarz
jego, jeszcze przed chwilą rumiana od wina, pobladła i zaostrzyła się. Wszystko to razem
sprawiało jakieś przykre wrażenie. Zażył lekarstwo, po czym wziął Lalę za rękę:
 Niech pani nie odchodzi, Ludmiło Pietrowno.
 Nie odchodzę  powiedziała Lala. Pomyślała przy tym:  Dokąd pójdę? Druga
godzina. Metro zamknięte. Z tym tutaj, widać, niedobrze, a tam znów Grisza...
 Niech pani usiądzie bliżej, obok mnie. O, tak, tutaj...  Nie puszczał jej ręki, trzymał
ją mocno. Wyglądało na to, że pragnie zatrzymać Lalę przy sobie jak chory pielęgniarkę, ale
jakoś nie litowała się nad nim. Naraz w dużym pokoju zadzwonił telefon. Mikołaj
Demjanowicz słabym głosem, ledwie go było słychać z powodu trzasków  telefonował z
automatu  zawiadomił ją, że mieli defekt na Za- moskworieczju, samochód wpadł do rowu,
innych samochodów nie ma, do rana nikt ich nie wyciągnie.
 Bardzo cię przepraszam, zanocuj tam, u Aleksandra Wasiljewicza, rano cię zabiorę.
Tylko zachowuj się jak należy. Słyszysz? Zachowuj się jak należy.
 Nic ci się nie stało?  krzyczała przerażona do słuchawki.
 Nic, nic! Wszystko w porządku! Bardzo cię przepraszam!
Nie mogła zrozumieć, dlaczego ją przeprasza.
 Mikołaj Demjanowicz nie przyj edzie  powiedziała wchodząc do pokoju, w którym
tamten leżał na kanapie.  To już chyba polecę, Aleksandrze Wasiljewiczu? Może zdążę na
trolejbus. Do widzenia! Gdzie moja torebka?
Raptem poczuła, że musi wyjść stąd natychmiast, nie wolno jej zostać ani chwili dłużej.
Tak już nieraz bywało: irracjonalny nakaz wewnętrzny  i żadna siła nie mogła jej
powstrzymać. Pan domu próbował jej to wyperswadować, zerwał się nad podziw żwawo z
kanapy. Dokąd to? Co się stało? Nie chciał oddać torebki. Naprawdę, muszę już iść,
koniecznie. Ależ dochodzi druga! To nic, są taksówki. Może wezwiemy telefonicznie? Nie,
nie. Nie, nie, nie! Nie, to niemożliwe, zupełnie wykluczone. Torebka  na pamiątkę.
Przepraszam, już lecę, dziękuję bardzo. Ale czemu pędzi pani, jakby się paliło? O co
właściwie chodzi?
Patrzył na nią z jakimś nadętym zdziwieniem, niemal wyniośle.
 Co pani powiedział Smolanow?
 Powiedział, żebym zachowywała się jak należy. Co to znaczy, jak pan sądzi?
 To znaczy... sądzę...  złapał ją raptem za ręce i pociągnął ku sobie.  Co za
bałwan! Po co pani ten cały Smolanow?
Coś uderzyło w nią jak piorun i zmroziło od stóp do głów. Zawsze tak było: najpierw
przeczucie, instynkt, potem dopiero  na rozum. W pierwszej sekundzie sama sobie nie
chciała wierzyć, ale już po chwili  tak, to możliwe, telefon nie był przypadkowy. Bo niby
dlaczego przepraszał? Pijanych nie stać na przebiegłość. Zdradził się niechcący tymi
przeprosinami.
 Musimy porozmawiać o wielu sprawach. Nie zdążyliśmy...  Mężczyzna o wysokim
czole mówił teraz bardzo surowym głosem i mocno trzymał Lalę za ręce. Wyrywała mu się,
ale jeszcze nie z całych sił, bo wyglądał na chorego i trochę się o niego obawiała. Mówił o
Teatrze Akademickim, o tym, że ją urządzi, przeniesie, mianuje, awansuje, załatwi wszelkie
występy i wyjazdy, że w przeciwnym wypadku, że sama powinna zrozumieć, że kobieta z
takimi ustami... O nie! W ten sposób nikt u niej nic nie wskórał. Zapytała go znienacka
łagodnym tonem:
 Czy Mikołaj Demjanowicz bardzo się pana boi?
 Czy się mnie boi? Jeszcze jak!
Lala roześmiała się. ,J*roszę się uspokoić, przecież pan zle się czuje. Gorycz i obrzydzenie
do tamtego kłamcy, który raptem zamienił się w jej oczach w nędzną kreaturę, w zwykłe
bydlę. Przysięgła sobie: odtąd ani jednego słowa, ani jednego spojrzenia w jego stronę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl